Spotkanie artystów i pisarzy cudzoziemskich (kongresowiczów) z polskim światem literatury i sztuki. Na dziedzińcu Muzeum, jak zawsze w takich okolicznościach, pełno bogatych limuzyn i jak za czasów Pietrka Paterki z moich „Szklanych koni” – pełno w ich wnętrzu szoferów skazanych na czekanie, aż się panowie wybawią. W hallu gwar nieopisany [...].
Przyjęcie odbywało się w górnych salach Muzeum, tam gdzie stare malarstwo. Główną salą przyjęcia była sala Matejki z rozpostartym nad tymi „gołąbkami pokoju” wielkim płótnem „Bitwy pod Grunwaldem”.
Tłum był gęsty, zauważyłam niemal wszystkich znajomych ze świata literatury i sztuki. Jak za sanacji nie zaniedbują i teraz żadniutkiego przyjęcia. Mam wrażenie, że z cudzoziemcami nikt poza przystawionymi do nich „pilotami” nie rozmawiał. Nikt nie ryzykuje mieć w takim wypadku ubiaka koło siebie. Przyszli zaraz po mnie i Parandowscy. Widziałam tu i ówdzie: Kreczmara, Putramenta, Iwaszkiewicza, Monikę Żeromską, Rusinka, Zarembę, Zawieyskiego, Kuryluka, Szymańską (opuszcza „Czytelnika” i wyjeżdża do Berlina do męża), Stefczyka, Dembińską, Podhorską-Okołów i mnóstwo innych.
Warszawa, 25 listopada
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 2, 1950–1954; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Patrzę z niewiarą na to, co mnie czeka w 1955 roku. Zaczyna się siódmy rok mojego milczenia. Siódmy! Jest to mój największy, najcenniejszy kapitał moralny. Cenniejszy niż to, co piszę. Może wszystko zginąć z rzeczy napisanych, pragnę tego tylko, aby pamiętano, że dałem świadectwo epoce i milczeniem protestowałem! Jest to moje non possumus i moje veto — rzucone straszliwym spustoszeniom epoki. Siedem lat milczenia jest także świadectwem wierności: wierności Bogu i Kościołowi, wierności Polsce i tym, co dla jej wolności ginęli lub teraz siedzą po więzieniach czy na wygnaniu, wierności Sztuce.
To mogę dać, mimo że jestem słaby i ciężko przeżywam swój los, straszliwą swoją samotność.
Warszawa, 1 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Cała Polska żyje teraz Chopinem. Jest to wzruszające i piękne. Przyjechała królowa belgijska, co jeszcze bardziej spotęgowało zainteresowanie konkursem i muzyką w ogóle. Królowa była w kościele św. Krzyża na mszy, zwiedzała Żelazową Wolę, wysłuchała tam koncertu Sztompki, była na Halce i, oczywiście, uczestniczyła na koncertach konkursowych.
Widziałem ją z daleka w pobliżu Starego Miasta. Tłum wznosił okrzyki. Atmosfera całkiem niesocjalistyczna. Królowa mieszka w Łazienkach. Prawie stałym towarzyszem królowej jest Iwaszkiewicz jako prezes Komitetu Organizacyjnego V Konkursu Chopinowskiego.
Warszawa, 14 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Po południu zebranie w Związku Literatów, na którym Mirosław Żuławski mówił o konsekwencjach wydawniczych i kulturalnych zasady współistnienia. Ludzie, którzy zapełniają salę związku — indywidua nie wiadomo jakie. Nie są to pisarze. Prawdziwych pisarzy poza Słonimskim prawie nie było. Przyszła młodzież, jacyś działacze partyjni, dziennikarze z żonami. Zawsze mnie przygnębiają te zebrania, rzekomo zebrania pisarzy.
Żuławski, którego bardzo ceniła Nałkowska, mówił inteligentnie i dowcipnie. Powiedział kilka słusznych rzeczy, że nie znamy literatury Zachodu ani literatury Ameryki, Anglii. Znamy trochę literaturę francuską i to jedynie dzieła pisarzy komunistycznych. Czytelnik może sobie wyrobić nieprawdziwe przekonanie, że literaturę francuską reprezentują Laffite, Morgan, Aragon, Elsa Triolet. Pomyślałem sobie wtedy, że i u nas zmylona jest hierarchia wartości i czytelnik pism i współczesnych książek może też pomyśleć podobnie jak ten, który śledzi z pism i wydawnictw komunistyczną literaturę francuską.
Żuławski wołał o przekłady poetów i pisarzy burżuazyjnych. Uzasadniał to potrzebą wiedzy o istotnym stanie Zachodu, by tym skuteczniej móc go zwalczać. Naturalnie nie omieszkał ogłosić, że „marksizm jest jedyną, prawdziwą wiedzą o świecie, marksizm jedynie wie o przebiegu procesów w rozwoju ludzkości”.
Przemówienie było bardzo ostre doktrynalnie, ale dowcipne i inteligentne, na co zawsze jestem wrażliwy. Dużo rzeczy mogło być rozpatrywanych nie w sensie politycznym, lecz zawodowym, na przykład brak pism zagranicznych, brak książek. Niestety, dyskusja zeszła na tory polityczne i po trzech przemówieniach — wyszedłem.
Warszawa, 23 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Korczaka znałem osobiście, gdyż spotykaliśmy się często w Instytucie u Grzegorzewskiej. Zawsze był niespodziany, nigdy nie wiadomo było, jak zareaguje na rzeczy najprostsze. Przeważnie bywał w opozycji do wszelkich poglądów, najzwyklejszych nawet, choćby chodziło o pogodę. Musiał być innego zdania. Dużo było w nim goryczy, dużo smutku. Miał uśmiech i pogodę tylko dla dzieci. Trzeba było podziwiać Korczaka, wzbudzał szacunek dla swojej nieugiętej postawy. To, co stało się z nim w getcie — nie mogło zdziwić tych, którzy Korczaka znali. Zginął tragicznie, jak bohater. Okropna rzecz, że takie bohaterstwo musi się ciągle powtarzać w naszym kraju.
Warszawa, 18 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Dziesiąta rocznica zakończenia wojny. Ale wojna w zasadzie trwa. Na Zachodzie konferencja NATO, u nas w Warszawie także konferencja na temat wspólnej obrony, wspólnego dowództwa itd. Jesteśmy ciągle w węzłowym punkcie dziejów współczesnych. Czy Związek Radziecki dopuści do remilitaryzacji Niemiec? Czy też na drodze pokojowych rozmów Niemcy zostaną scalone i oddane Zachodowi? Co wtedy z innymi krajami?
Warszawa, 9 maja
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Pen Club urządził śniadanie dla Parandowskiego z powodu 60. rocznicy jego urodzin. Byli tylko członkowie zarządu, więc Maria Dąbrowska, Iwaszkiewicz, Wat, Kumaniecki, Brandys, Rusinek, Krzywicka, Słonimski, Natanson, Stern, Szerer, Kaczorowski, Bechczyc-Rudnicka i ja.
Przy winie przemówienie w języku greckim wygłosił Kumaniecki, ja mówiłem po łacinie, Wat po polsku. Nasze przemówienia w językach starożytnych miały być dowcipem i niespodzianką dla jubilata. Pomysł wyszedł ode mnie jeszcze na przyjęciu w prywatnym mieszkaniu Parandowskiego. Przemówienia greckiego nikt nie rozumiał, natomiast łacinę wszyscy jakoby zrozumieli i przyjęli mowę oklaskami.
Na zakończenie śniadania przemówił zwięźle i prosto Parandowski. Dziękował zebranym i dziwił się, że to jego jubileusz, że to „już”. Nastrój był w miarę uroczysty, raczej powściągliwy, trochę dostojny i niestety nieco zimnawy.
Myślałem z melancholią o wszelkich tego rodzaju uroczystościach i nagrodach ludzkich za wielki trud życia pisarskiego. Jeśli kilka mów, kilka bankietów, ordery, artykuły w prasie mają być „nagrodą” — jest to „nagroda” bardzo nędzna i aż dławi od smutku, pustki, bezradności ludzkiej, by kogoś oficjalnie „uczcić” i pokwitować jego życie.
Warszawa, 30 maja
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Zebranie w Związku Literatów. Wył, pluł, sapał i krzyczał Putrament, tak jak zawsze. On, dotychczasowy wulgaryzator, dzierżymorda, rozdzierał szaty z powodu schematyzmu, ale równocześnie alarmował, że istnieje w krytyce recydywa burżuazyjnych poglądów na sztukę. Referat miał być o krytyce, a był właściwie pamfletem na każdą myśl bardziej śmiałą, niezależną, jako tako sensowną estetycznie. Putrament właściwie usztywniał nieco zelżoną atmosferę i, mimo że protestował przeciw „przymrozkom”, wszyscy odczuli, że to właśnie zapowiedź „przymrozków”.
Dyskusja beznadziejna, mętna, osobiste porachunki, jak zwykle. To plenum już nie utrzyma swojej dawniejszej atmosfery, która była atmosferą nakazów, posłuchu, dyktatu. Już nic sobie ludzie nie robią z krzyku i tupania.
Zbieram osobiście dużo dowodów sympatii, zwłaszcza ze strony różnych „podskakiewiczów”. Znamienne!
Warszawa, 10 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Targi poznańskie. Niebywały tłok, duszno, ciasnota. Pawilony zwiedza się bez zatrzymywania, posuwając wolno z całym tłumem. Wszędzie maszyny, przemysł — zwierzyniec techniki. Nic ze sztuki, poza książkami, na które można tylko patrzeć z daleka. Pawilon szwajcarski wzbudza entuzjazm z powodu zegarków. Młodzież szaleje za rowerami angielskimi. Przed samochodami i motocyklami — tłumy wielbicieli tych maszyn. Trzeba przyznać, że niektóre z nich są piękne. Nic nie można kupić w pawilonach zagranicznych, co jest dużą irytacją i przykrością. Kiermasz — to wieloraki MHD, można tam nabyć wszystko, co się nabywa w normalnym domu towarowym. Jedna, jedyna restauracja zatłoczona, brudna. Jada się kiełbaski na gorąco z bułką i musztardą, rozwożone w wózkach.
Ludzie pracy, ściągnięci z najdalszych stron, młodzież szkolna, zbiorowe wycieczki — to publiczność targów, bardzo sympatyczna i krytyczna.
Poznań, 13 lipca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Po południu wyprawa do miasta i zwiedzanie Pałacu Kultury. Piękne są place, trawniki, wyloty ulic dookoła Pałacu. Sam Pałac woła o pomstę do nieba. Trudno o większą brzydotę, nie tylko architektoniczną, ale zdobniczą. Rzeźby wulgarne, nieartystyczne, banalne. Wszystko tchnie secesją, zwłaszcza lampy, brązy, fontanny, ozdoby okien, balkoniki. Nie wpuszczano do środka, ale prof. Sylwanowicz, który odwiedził mnie wieczorem i który był wewnątrz Pałacu — mówił o przytłaczającym wrażeniu bogactwa, zupełnie bizantyjskiego, całkowicie w duchu satrapów Wschodu.
Dookoła Pałacu ruiny, małe domki, brzydkie kamienice, które patrzą na pychę tej nowej budowli. Ludzie zwiedzający go mieszkają w zatłoczonych mieszkaniach, wręcz norach, w kubaturze 5 metrów na osobę. A tu bezmiar przestrzeni, luksus nad stan i brzydota ponad wszelkie wyobrażenie. Wróciłem zgnębiony tym „cudem techniki”. Ale takie pokazy dla zaimponowania proletariatowi należą do euforycznych zasad reżimu. Była Trasa W-Z, Nowy Świat, później MDM, Stare Miasto, teraz ten Pałac. Wszystko „pour épater le prolétarien”.
Warszawa, 22 lipca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Festiwal Młodzieży. Całe miasto udekorowane, niektóre ulice zawieszone dowcipnymi rysunkami. Ogromny ruch i ożywienie. Byłem z Jasią [Kłosowską] i Stasiem na defiladzie młodzieży. Grupa Wietnamczyków wzbudziła nasz entuzjazm. Bardzo urodziwe dziewczynki, młodziutkie, w wieku 14–15 lat. To samo chłopcy. Uroda delikatna i dużo wdzięku, inteligencji w twarzach. Pochód miał charakter teatralny, z orkiestrami, tańcami, niektórzy w kostiumach ludowych lub narodowych, wszyscy ze sztandarami, ze śpiewem, z okrzykami.
Wrażenie bardzo złożone. Z jednej strony urok młodości, idea braterstwa, malowniczość strojów, zespolenie ras. Z drugiej strony coś z manifestacji pychy, coś brutalnego, budzący grozę ideał cywilizacji, którego symbolem była często wznoszona w górę pięść.
Jeszcze jedna myśl zatruwała mi niewątpliwie piękno tego pochodu: że oto przeciąga on ulicami miasta, które jedenaście lat temu złożyło największą ofiarę w imię wolności i miłości ojczyzny — w przeddzień powstania. Co myślą tamci — umarli, którzy oddali życie dla Polski? Dla innej Polski.
Warszawa, 31 lipca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Z rana msza żałobna w intencji poległych w powstaniu. Dużo ludzi. Podczas egzekwi tłum otoczył symboliczną trumnę. Wszyscy płakali. Dano nam tylko łzy i modlitwę — i ufność w Bogu, że ofiara młodych nie pójdzie na marne. Ale trudno udźwignąć tę ufność, trudno się wznieść ponad ból już nie osobisty, ponad tragiczny los naszego kraju. Nic jednak innego nie pozostaje, tylko ufność, nadzieja, wiara w owocowanie ofiary.
Warszawa, 1 sierpnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Po południu na pokazie artystyczno-sportowym, który się odbywał na nowym stadionie [Dziesięciolecia]. Nieprzeliczone tłumy, trudno się było dostać na wyznaczone miejsca. Stadion sprawia imponujące wrażenie, obliczony jest na 100 tysięcy widzów. Pokaz wypadł wspaniale. Rozpoczęto korowodem poloneza, z udziałem około tysiąca młodzieży w strojach ludowych z różnych stron Polski. Piękny układ co chwila wzbudzający zachwyt widowni, która nie szczędziła oklasków.
Robiła ten pokaz Jadwiga Mierzejewska, z którą pracowałem przed wojną na kursach nauczycielskich. Poznałem niektóre jej pomysły i figury taneczne. Niemniej pięknie wypadły pokazy gimnastyczno-taneczne. Wielkie wrażenie wywierały grupy odróżniające się kolorami ubiorów, zwłaszcza malowniczo wypadły grupy czerwone, żółte, niebieskie. Ewolucje taneczne i gimnastyczne bardzo pomysłowe i piękne. Całość trwała półtorej godziny, które wydały się jak mgnienie. Prawdziwe doznanie estetyczne, jakiego się nie spodziewałem.
Warszawa, 7 sierpnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Dziś setna rocznica śmierci Mickiewicza. Wspaniałe uroczystości w całym kraju. Przyjechało wielu poetów i pisarzy z zagranicy. Odsłonięcie pomnika w Krakowie, w Warszawie premiera Dziadów w Teatrze Polskim. Akademie, zebrania, wieczory poetyckie, koncerty, przedstawienia. Wydano zbiorowe dzieła Mickiewicza. Z cudzoziemców przybyli: Paul Cazin, Graham Greene, Jacques Madaule i inni. W pismach artykuły o Mickiewiczu. Naturalnie i na akademiach, i w prasie sławi się Mickiewicza jako poetę rewolucyjnego, jako trybuna ludu. Ale mimo wszystko, hołd Polski Ludowej dla Mickiewicza jest czymś głęboko wzruszającym. Żałuję, że nie mogłem być na Dziadach — i że nie zaproszono mnie na żaden oficjalny wieczór.
Warszawa, 26 listopada
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2011.
Wszystko muszę przyjmować ze spokojem i muszę zdawać sobie sprawę, że to, co mnie spotyka, jest tylko wypadkową jakiejś gry taktycznej, że nie mogę chcieć niczego, co by mi się należało, bo przecież rewolucja trwa. Tacy jak Iwaszkiewicz są jedynie „właścicielami” Polski Ludowej, mają wszystko, czują się bezpiecznie i rozdzielają „dary życia”. Niesłuszne więc jest to, co pisałem [...]. Powinienem być szczęśliwy, że przetrwałem najcięższy okres i że teraz do mnie przychodzą. Przychodzą z jakiegoś musu. Ogarnia mnie wielka wdzięczność dla Boga — za wszystko. I Bogu tylko ufam. Będę pracował dalej tak, jak sobie zamierzyłem, niezależnie od tego, czy będą grać moje sztuki, czy nie. Właściwie rysuje mi się wizja nowej rzeczy, która pójdzie do szuflady. I tak jest dobrze.
Warszawa, 17 stycznia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Bytom — ciemne, zagęszczone, dość ponure miasto. [...] Wieczorem w Klubie Literackim. Istnieje już siedem lat i co tydzień odbywają się zebrania literackie, na które przyjeżdżają zaproszeni przez klub pisarze z całej Polski. Na moim wieczorze było niezbyt wiele osób. Duża, co prawda, sala wypełniona w połowie. Siedem lat milczenia i nieobecności robi swoje: jestem znany tylko tym, co dziesięć lat temu oglądali moje dramaty lub czytali książki. Atmosfera była dobra. W drugiej części mówiłem o pisaniu — ogólnie i zwięźle opowiedziałem moją literacką biografię. Dwie osoby z sali wyrażały bardzo gorące słowa uznania. Zapewniano mnie później, że ten wieczór należał do najbardziej udanych.
Po wieczorze w gronie kilku osób u gospodarza klubu dr. Wiewiórowskiego na herbacie. Dość miła rozmowa aż do północy. W księdze pamiątkowej wpisałem się nieco ironicznie: „Przypłynąłem do Bytomia z odwilżą. Płynąłem siedem lat. Lepiej późno niż nigdy”.
Bytom, 25 stycznia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Dzień samych klęsk. Psuje się coś zasadniczo z wystawieniem Wysokiej ściany. Odwilż ode mnie zaczyna odpływać. Pisał z Krakowa [Jerzy] Kaliszewski, że teatr napotyka na trudności ze strony partii. Odczułem to w sposób bardzo przykry, mam obrzydzenie do wszystkiego. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza powiadomiła mnie, że pisma zebrane [Jędrzeja] Cierniaka muszą przejść przez różne ogniwa cenzur i dopiero, jak rzecz będzie uznana za możliwą i potrzebną do wydania — wówczas zrealizują ze mną umowę, czyli dostanę jakieś pieniądze. To mnie już oburza, bo to przecież wyzysk.
I tak, w poczuciu strasznej goryczy, zziębnięty, zmaltretowany mrozem — poszedłem do Ekierów, gdzie miał być [ks. Jan] Zieja. Na razie jakoby nic mu nie grozi, ale ma ostrzeżenie, aby w kazaniach nie poruszał żadnych spraw drażliwych. Wiem, że się do tego nie zastosuje.
Warszawa, 10 lutego
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Świetne przemówienie [Michaiła] Szołochowa na XX Zjeździe [Komunistycznej] Partii [Związku Radzieckiego]. Wyśmiewa dryl wojskowy w Związku Literatów Radzieckich. Dochodzi do wniosku, że jest mnóstwo książek, ale wartościowej literatury — bardzo mało. Przyczynę widzi w tym, że pisarze nie mają kontaktu z życiem. Całe przemówienie jest bardzo „odwilżowe” i to nas tutaj pociesza.
Warszawa, 25 lutego
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Przed południem wyjazd do Otwocka na imieniny ks. [Romana] Szczygła. Pociąg pełen, ciągle wchodzili i wychodzili jacyś ludzie, przeważnie robotnicy i chłopi. Mówili o ciężkim życiu i że lepiej „tam, u Pana Boga, niż tu”. Rozważali swoje życiowe sprawy. Na pewno są poza rewolucją, ustrojem i nie doszły do nich namiętne obrady XX Zjazdu Partii, który powoływał się na robotników i chłopów całego świata. Ci ludzie z kolejki mają życie trudne i przecierpiane, nie ufają żadnym teoriom, zbawczym słowom, poza słowami Chrystusa. Ani radio, ani gazety, ani cała przemyślnie zorganizowana propaganda nie dotrze do ich dusz. Nie wierzą. Zbyt wiele widzieli kłamstwa. Więc żyją zasobem własnych pojęć, jakie im nasuwa ich gorzkie doświadczenie życia. Żyją też tradycją chrześcijaństwa. To wszystko. I na tym polega ten „mur”, ta „opozycja”.
Warszawa-Otwock, 28 lutego
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Dziś trzecia rocznica śmierci Stalina. W żadnej gazecie ani słowa o tym. A cóż to się działo trzy lata temu? Lały się panegiryki, hymny, elegie. Nawet [Maria] Dąbrowska, wielka pisarka, splamiła swoje pióro żałobnym artykułem o Stalinie. Czytało się to ze wstydem i zgrozą. A dziś? Ogólne milczenie niewolników, podległych partii.
Warszawa, 5 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Niezwykła wiadomość: w Moskwie umarł Bolesław Bierut! Naturalnie uległ „likwidacji”, jak tylu innych. Jest to doniosłe zdarzenie polityczne i nie wiadomo, co ono oznacza. Czy niszczenie stalinowców? Czy też jest to rozgrywka między koteriami? Od dawna przepowiadano Bierutowi zły los. Upokarzające i złowrogie jest także to, że nikt nie myśli o śmierci człowieka, lecz o zbrodni politycznej, wydarzeniach, jakie muszą nastąpić. A przecież umarł człowiek.
Kiedyś, gdy byłem u ks. Prymasa z rana na mszy, przed wyjściem do ołtarza i przed ubraniem się, szepnął mi do ucha, że odprawi mszę świętą w intencji Bieruta. Prymas, który jest wtrącony do więzienia przez Bieruta, na wiadomość o jego śmierci na pewno będzie się modlił za jego duszę.
Warszawa, 13 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Dzienniki podają dzisiaj zwięzłe komunikaty o śmierci Bieruta. Życiorys, jaki ogłosiła partia i rząd — bardzo suchy, rzeczowy. I żadnego artykułu, żadnych komentarzy! Uderzające! Do Warszawy ma przyjechać [Nikita] Chruszczow, który na pewno zrobi porządek w partii. Panuje ogólne przekonanie, że śmierć Bieruta oznacza likwidację stalinizmu w krajach demokracji ludowej. Ogłoszona została żałoba na trzy dni, do piątku włącznie.
Warszawa, 14 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Muszą istnieć na świecie ludzie bardzo wyrozumiali. Chciałbym, żebyś i Ty do nich się zaliczał. Bądź więc naprzód wyrozumiały dla mnie. Bo pomyśl, do kogo pójdą różni biedni bankruci? I ja nie jestem bohaterem. Pełnię tylko swoją powinność, tę społeczną, starając się o to, by była czytelna dla gromady. Ale wewnątrz nie jestem wolny od męki, którą możesz odczuć po wyrazie tego nieudolnego pióra. Jedno mi Bóg pozwala czynić: być wolnym od nienawiści do ludzi mnie krzywdzących i modlić się za nich szczerze. Od pierwszego dnia moich przeżyć modlę się o miłość dla polskich komunistów i o mądrość. Wydaje mi się, że odrobinę miłości im wymodlę.
Komańcza, ok. 23 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
W prasie pojawiają się już antystalinowskie artykuły. Pisze się teraz z uznaniem o AK. Dlaczego się pisze i czemu ma to służyć? W dzisiejszej „Trybunie Ludu” jest wielki artykuł [Jerzego] Morawskiego, sekretarza KC, przeciwko Stalinowi. Oto niektóre stwierdzenia: „Stalin w późniejszych latach stosował zamiast walki ideowej represje wobec przeciwników, później wobec każdego, kto nie zgadzał się z jego zdaniem. Stalin nadużył swej władzy, przestał liczyć się z kolektywem, zaczął wynosić siebie ponad partię”.A teraz o Stalinie jako generalissimusie: „Wkład Stalina w okresie wojny przeplatał się z ciężkimi błędami, które kosztowały życie wielu istnień ludzkich. [...] Stalin stosował metody prowokacji, fabrykował fałszywe zarzuty, dopuszczał się nadużyć w toku śledztwa. W rezultacie wielu uczciwych ludzi zostało uwięzionych, zesłanych do obozów karnych lub rozstrzelanych”.
Oczom trudno uwierzyć, że to się czyta. To wszystko prawda, ale prawdą jest i to, że partia niczego już nie odrobi i nie odbuduje zaufania ani nie naprawi moralnych spustoszeń całych społeczeństw, którym narzucono kult Stalina. Artykułami w gazetach i mowami nie da się „załatwić” i usunąć w niepamięć zbrodni.
Warszawa, 25 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Przed wyjazdem do Lasek rozmowa ze Zbyszkiem Herbertem. Mówił o Radzie Kultury, która odbywała się w ubiegłym tygodniu i na której formułowano bardzo ostre sądy o minionym okresie, czemu przewodził Jan Kott. Ale Zbyszek twierdzi słusznie, że nie należy ufać „odwilży” ani deklaracjom słownym, bo sama zasada, z której wyrastają rzeczy złe, jest nienaruszona. Nie atakuje się podstaw filozoficzno-ustrojowych marksizmu, atakuje się tylko jakby wypaczenia tych świętych, dogmatycznych, absolutnie prawdziwych zasad. Odwilż w kulturze ma udowodnić społeczeństwu, że w ogóle jest lepiej i że krytyka jest dopuszczona do głosu i pożądana. Tymczasem nic się w życiu społecznym nie zmienia i nie może się zmienić. Nie zmieni się nędza, nie „podwyższy się stopa”, nie zelżeje walka z religią.
Rozważaliśmy też ostatnie enuncjacje partii na temat Stalina i stalinizmu. Jakiekolwiek byłyby cele potępienia niedawnego bożyszcza i jego wyznawców, rzecz sięga głębiej, niż się wydaje politykom i samej partii. Oznacza to całkowite załamanie się moralne, tworzy to nieufność i wprowadza chaos. Nie odrobi się zła, jakie było, i nie odkłamie się tamtego kłamstwa. Twierdzę też, że ten ustrój może istnieć jedynie w oparciu o dyktaturę, i to krwawą, i może działać strachem, kryminałami, zbrodnią. Jeśli tego nie ma, nic go nie uchroni od dialektyki życia. Mówiliśmy też o tym w Laskach z Antkiem Marylskim, który tymi sprawami jest bardzo przejęty.
Warszawa, 28 marca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Zaszedłem do ks. Ziei. Długa rozmowa o wydarzeniach na świecie. Zieja wysłał wielki list do Komitetu Centralnego partii. Zaczyna się takim zdaniem: „Jedynym językiem, w jakim można się porozumieć z własnym społeczeństwem i z całym światem, jest prawda, zwykła ludzka prawda”. I dalej: „Jako realiści doceniający wagę faktów, odrzuciwszy wszelkie lisie pośrednictwo, sami stańcie twarzą w twarz wobec autentycznego, historycznie dawnego chrześcijaństwa w Polsce. Pozwólcie mu swobodnie pełnić jego wielki trud powolnego, w każdych warunkach obowiązującego, wychowania człowieka od jego wnętrza, od jego sumienia, bo pniem jest dusza, a wszystko wokoło pnączem”. W zakończeniu wreszcie pisze Zieja: „Bez stanięcia przez was w prawdzie wobec pozytywnego faktu chrześcijańskiej inspiracji dziejów kultury całego narodu polskiego, nie nawiążecie trwale żywszego, prawdziwie twórczego kontaktu ani z masami robotniczymi, ani z chłopstwem. Ciągle będziecie im obcy, nawet choćbyście znacznie podnieśli ich dobrobyt”. W tym miejscu Zieja przytacza wiersz Norwida.
Ten list, obok listu ks. Prymasa, to znów wielkie światło rzucone w mroki współczesności. Ciekawe, czy odpowiedzą Ziei na jego memoriał, w którym domaga się uwolnienia ks. Prymasa i odwołania dekretu o obsadzaniu stanowisk.
Warszawa, 9 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Zebranie zorganizowane dla członków Związku Literatów przez Egzekutywę partii. Odbywało się w Pałacu Prymasowskim. Zainteresowanie ogromne i już na pół godziny przed oznaczonym początkiem sala była wypełniona. Przy wejściu ścisła kontrola. Wpuszczano tylko członków Związku. Z ramienia Komitetu Centralnego partii przybył Jerzy Morawski, sekretarz komitetu, młody jeszcze, trzydziestokilkuletni, grubawy, dość przyjemny z wyglądu. Naturalnie semita, bo „cudów nie ma”. Zebraniu przewodniczył Putrament. Pierwszy zabrał głos Morawski, który zwięźle poinformował o bieżących pracach partii: więc o sejmie, gdzie po raz pierwszy (o!) żywo się dyskutuje w komisjach, o praworządności, z czym wiąże się usunięcie ze stanowisk ministra [Stanisława] Radkiewicza z bezpieki (obecnie ministra Państwowych Gospodarstw Rolnych), prokuratora [Stefana] Kalinowskiego i sławnego [Stanisława] Zarakowskiego, inspiratora procesów pokazowych. Mówił też o sprawach gospodarczych, które stanowią największą troskę partii. Przy tej sposobności wspomniał o sklepach z żółtymi firankami, których ma już nie być. [...]
Po dowcipnym przemówieniu [Józefa] Grudy, udającego głuptaka, zabrał głos Jan Wyka. Tutaj padły słowa ostateczne, druzgocące i prawdziwie rewolucyjne. Powiedział o Ochabie, że to Stalin, na co zareagował ostro Putrament, ale znów sala stanęła w obronie przemawiającego. Wyka domagał się ustąpienia całego Komitetu Centralnego partii, jako zadośćuczynienia wobec społeczeństwa za dotychczasową politykę, opartą na zbrodniczych metodach. Ten fragment był przyjęty gorącymi oklaskami. Była też mowa o willach w Konstancinie, o sklepach z żółtymi firankami, limuzynach i stylu burżuazyjnym, jaki uprawiają członkowie — dygnitarze partii. Domagał się wyplenienia kasty biurokracji, która trzyma się kurczowo władzy. Jednym z przejawów zbiurokratyzowania życia kulturalnego jest między innymi przerost urzędów centralnych, takich jak Centralny Urząd Wydawnictw i [Główny] Urząd Kontroli Prasy [Publikacji i Widowisk]. Żądał, aby usunąć te „wrzody na tyłku kultury”. [...]
Gorące i namiętne przemówienie wygłosił Grzegorz Lasota. Oburzał się na tych, co dziś domagają się ukarania winnych, a sami współdziałali z systemem stalinowskim. Próbował wyjaśnić, jak w Polsce doszło do tego systemu. Gomułka szukał innych metod, ale „beriowszczyzna” udaremniła wszelkie twórcze pomysły. Z przemówienia Lasoty dowiedzieliśmy się, że Gomułka żądał od Związku Radzieckiego zagwarantowania naszych granic. Ten odmówił i właściwie dotąd nie mamy dokumentu, że Związek Radziecki jest gwarantem naszych granic na Odrze i Nysie. Jest tylko układ o przyjaźni, sojuszu i pomocy. Na tym tle nastąpił rozdźwięk między ówczesnym kierownictwem partii z Gomułką na czele a partią w ZSRR, czyli ze Stalinem i Berią.
Lasota słusznie się domagał, aby członkowie partii przyznali się szczerze, że wierzyli w dawny system jako konieczny i słuszny. Domagając się kary dla innych, powinni się też domagać kary dla siebie. Wobec późnej pory przerwano zebranie i dalszy ciąg odłożono na piątek. Putrament oświadczył, że gdyby nawet zebranie zakończyło się dziś, to towarzysz Morawski nie mógłby dać odpowiedzi na różne pytania, jakie do niego skierowano, i wyjaśnić kwestii o dużej doniosłości politycznej i społecznej, o których mówiono. Trzeba na to czasu i narady z innymi członkami Komitetu Centralnego.
Zebranie było niezmiernie ciekawe i utrzymane na dobrym poziomie. Uczestniczyliśmy w prawdziwym dramacie współczesnej historii. Wyłoniły się trzy główne sprawy: że problem Gomułki jest problemem namiętnego sporu i niesie możliwości wręcz rewolucyjne, do rozłamu w partii włącznie. Gomułka, jako ofiara prześladowań stalinizmu, ma wielkie szanse moralne i polityczne. Jest to człowiek czystych rąk, bohaterski, niezłomny. Na nim skupiają się nadzieje mas partyjnych i całego niepartyjnego społeczeństwa. Bieda partii, jeśli Gomułka zapragnie sięgnąć po władzę. Ożyje wówczas „kult jednostki”, a tego nie da się wyrwać z porywu ludzkich serc. Zebranie dowiodło, że partia jest na ostrym zakręcie i że, jak mówiono, od XX Zjazdu popełniła wiele ciężkich, niewybaczalnych błędów.
Druga sprawa jest konsekwencją pierwszej: to nienawiść do obecnego Komitetu Centralnego, zwłaszcza do Ochaba i całej zgranej góry. Wyczuwa się w tym rewolucyjne napięcie walki z burżuazją partyjną, z willami w Komorowie, z limuzynami i sklepami z żółtymi firankami. Żądanie zwołania III Zjazdu partii, organizowanego przez doły partyjne, jest tego najlepszym dowodem. Komitet Centralny i kasta biurokracji partyjnej nie wygrają walki z gniewem mas. Będzie to miało dalsze, nieuniknione skutki. Bo rozkład już jest widoczny i nic go nie powstrzyma. To samo w głębszej skali dzieje się w Związku Radzieckim. Trzecia sprawa — to przyznanie się do bankructwa w dziedzinie gospodarczej, społecznej i kulturalnej. Właściwie ustrój jest w ruinie i leci w przepaść. Co go powstrzyma? Będą zapewne jakieś próby doraźnego sklejenia, jakieś ostre środki zaradcze, ale to ogarnie tylko powierzchnię zjawisk. Proces rozkładu toczy się w głębi, jest nieodwracalny i nie da się go usunąć.
Warszawa, 20 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Dalszy ciąg zebrania Egzekutywy partyjnej dla członków Związku Literatów. Zaczęło się od oświadczenia w sprawie gen. [Kazimierza] Witaszewskiego, członka KC i politruka w wojsku, który na zebraniu robotników w Łodzi potępił dyskusje w prasie i w środowiskach intelektualistów. Zwłaszcza odezwał się obraźliwie o Antonim Słonimskim i jego przemówieniu na Radzie Kultury. Uchwalono wniosek protestujący przeciw takim wystąpieniom hamującym krytykę i postanowiono uchwałę w tej sprawie ogłosić w prasie. [...] Zaskoczyło mnie i przejęło do głębi wystąpienie młodego pisarza Marka Antoniego Wasilewskiego, który domagał się uwolnienia Prymasa Wyszyńskiego. Zwrócił się do Morawskiego z żądaniem odpowiedzi w tej sprawie, która będzie odpowiedzią nie tylko dla niego, lecz dla wielu milionów ludzi w Polsce. Wystąpienie Wasilewskiego było dobrze przyjęte przez salę, choć bez entuzjazmu. [...]
Jako ostatni mówca zabrał wreszcie głos członek KC Morawski. Przemówienie to było wręcz haniebne, drętwe od pierwszego do ostatniego słowa. Ta głupia, beznadziejna i cynicznie szczera mowa ogarnęła trzy sprawy: gospodarcze, demokratyzację życia i zagadnienia kultury. Niewiele można było zrozumieć z zawiłości zagadnień gospodarczych. Morawski zaczął czytać „Rocznik Statystyczny”, rozdział o różnicy spożycia cukru, mięsa, tłuszczów teraz i przed wojną. Na sali powstał gwar i śmiech. Ten dygnitarz czepia się mitów i widać od razu, że cała jego wiedza w tym zakresie jest amorficzna, oderwana od konkretów i od życia. Pokrył wszystko frazesami o wzmożonej aktywności mas, mobilizacji sił itd.
Cynicznie szczere było wyznanie na temat demokratyzacji życia. „Nie pozwolimy — mówił — na szerzenie się obcych nam poglądów ani poglądów wrogich. Nie dopuścimy do liberalizmu na wzór państw burżuazyjnych.” O jaką więc demokrację chodzi? „O demokrację na gruncie dyktatury proletariatu” — stwierdził z mocą. „Były tu głosy — mówił — by powstało niezależne pismo katolickie. Nie powstanie, bo na to nie pozwolimy. Wystąpiono tu z żądaniem zwolnienia Wyszyńskiego, ba, nie tylko idzie o to, by go zwolnić, ale by mógł wrócić na stolicę prymasowską! Nigdy to nie nastąpi! Nie pozwolimy na to! Były też głosy w Sejmie, domagające się zaprowadzenia religii w szkołach. Nie zgodzimy się na to i nie dopuścimy, by szerzył się zabobon i magia z czasów średniowiecza!”
Na sali powiało mrozem. Słuchano tego z zawstydzeniem. Takie odebrałem wrażenie.Co do spraw kultury powiedział parę frazesów o grupach artystycznych i kierunkach estetycznych pod warunkiem, że te zjawiska wyrosną na gruncie światopoglądu komunistycznego. Na tym zakończył.
[...] Utrwaliło się we mnie przekonanie, że proces rozkładu trwa i że wszystko leci w przepaść. Notuję świetne powiedzenie [Artura] Sandauera: „Odwaga teraz staniała, rozum podrożał”.
Warszawa, 27 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Cały dzień trzęsie mnie grypa, co jest o tyle przykre, że dziś imieniny Stasia i powinienem mu pomóc w różnych towarzyskich ceremoniach, gdy przyjdą goście. Jeszcze raz rozważałem sprawę swego wyjazdu do Londynu na Kongres PEN Clubów. I tak mi się to przedstawia: gdy ksiądz Prymas siedzi w więzieniu, gdy wzmogła się ideologiczna walka z religią, ja jadę, by reprezentować nie tylko pisarzy, ale i władze kraju, w którym religia jest uciskana. Nadto: nic mojego w Warszawie nie grają i nie wiem, czy zagrają. Co powiem o swojej sytuacji pisarskiej? Mam kłamać? Powiedzieć prawdę? Nade wszystko, co powiem o sprawach religijnych? Wobec tych wszystkich drażliwych kwestii postanowiłem zrezygnować z wyjazdu, o czym już powiadomiłem [Michała] Rusinka, sekretarza generalnego PEN Clubu. I gdy o tym mówiłem ze Stasiem, który zawsze jest najlepszym doradcą, zatelefonował Rusinek. Podobno moja rezygnacja wywołała zdziwienie w Komitecie Współpracy Kulturalnej z Zagranicą (ekspozytura UB) i prosili Rusinka, aby mnie namawiał, bo na mojej obecności w Londynie bardzo władzom zależy. Ponieważ nie chciałem podawać wszystkich powodów przez telefon, poszedłem do Rusinka i powiedziałem mu, co myślę. Co będzie dalej? Czy zechcą wywierać naciski na mnie? Czy rzeczywiście zależy im na moim udziale w delegacji?
Warszawa, 8 maja
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Zebranie w Związku Literatów. Grono pisarzy pragnie wydać książkę, upamiętniającą hamowanie literatury przez administrację. Chodzi o ponury okres presji po zjeździe szczecińskim do roku 1954. W książce mają się znaleźć wspomnienia pisarzy milczących i opornych, a także ma być zamieszczona kronika oficjalnych enuncjacji na temat postulatów socrealizmu. Zgodziłem się na udział w tej pracy ze względów historycznych. Pragnę opisać swoje dzieje ośmiu lat milczenia.
Dziwna rzecz, na zebraniu byli pisarze, którzy niedawno jeszcze gorliwie propagowali wulgarne tezy partii i liderów związku. Co na przykład może napisać Ważyk z okresu poszczecińskiego lub co może z tego samego okresu napisać [Jerzy] Andrzejewski?
Warszawa, 24 maja
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wstrząsająca wiadomość: Jan Lechoń popełnił samobójstwo w Nowym Yorku! Zwięzła notatka w gazecie nie podaje żadnych innych okoliczności poza tą, że wyskoczył z najwyższego piętra hotelu, w którym mieszkał. Nie można o tym myśleć bez przerażenia. Wielkie cierpienie poety musiało go doprowadzić do tego kroku. Jedyną przyczyną, która spowodowała depresję, była na pewno utrata wiary i nadziei, że poeta będzie mógł wrócić do takiej Polski, o jakiej marzył.
Oto prawdziwa tragedia emigracji. Na tej samej stronie, na której podano tę straszną wiadomość, była notatka o powrocie do kraju [Stanisława] Cata-Mackiewicza, byłego premiera rządu polskiego w Londynie. Obie te wiadomości są powiązane ze sobą jak najściślej. Jeden wybiera śmierć, drugi powrót do kraju, honory, zaszczyty, sukcesy.
I oto wymowa dziejów Polski, różnych postaw moralnych, tak charakterystycznych dla naszego narodu. Lechoń śmiercią tragiczną potwierdził prawdę swojej poezji. Jest w tym jego protest, jego moralne veto, jego wielkość i samotność.
Warszawa, 10 czerwca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wstrząsające wydarzenia w Poznaniu. Coś w rodzaju rewolucji z zabitymi i rannymi. Zaczęło się od strajku w fabryce Cegielskiego. [...] Przybyło UB, które po scysjach zaczęło strzelać, najpierw w górę, później, broniąc się przed natarciem robotników, strzelało wprost do nich. Na ulicę wyległy tłumy. Robotników z fabryki Cegielskiego poparli robotnicy wszystkich fabryk, wylegli też na ulicę urzędnicy z biur. Utworzył się pochód, który obliczają na 70 tysięcy ludzi. Milicja nie atakowała. Manifestanci rozbroili jakąś grupę funkcjonariuszy i w ten sposób zdobyli broń. Nadciągnęło wojsko, [...] nadjechały czołgi. Robotnicy samorzutnie zbudowali barykadę. Wtargnęli do Województwa, gdzie popalili akta, [...] równocześnie zdobyli więzienie, skąd wypuszczono na wolność wszystkich więźniów. Ruch kolejowy ustał, przerwano połączenia telefoniczne. Czołgi tratowały ludzi. Zginęło, jak podają oficjalne obliczenia, 38 osób, rannych jest 270. Liczba na pewno niedokładna.
Strajk wybuchł na tle ekonomicznym. Robotnicy od wielu dni domagali się podwyżki płac. Prasa interpretuje te tragiczne wydarzenia jako zorganizowaną akcję wrogiego wywiadu. Argumentem jest to, że w Poznaniu odbywają się Międzynarodowe Targi oraz to, że tego samego dnia przybył do Warszawy sekretarz ONZ [Dag] Hammarskjöld. Jakkolwiek interpretować te wypadki, są one tragicznym skutkiem i rozpaczliwym aktem nędzy robotników. Tej krwi przelanej nie zmyją żadne slogany o wrogiej agenturze. Oto żniwo, jakie zbiera socjalizm i rząd robotniczy wraz z partią.
Warszawa, 29 czerwca
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Przemówienie Gomułki w Stoczni Gdyńskiej na temat Jugosławii i Węgier. Gomułka ostro skrytykował partię jugosłowiańską, która rozbija jedność obozu socjalistycznego. Wystąpił też przeciw prasie zachodniej, która z konfliktu jugosłowiańskiego czyni narzędzie propagandy antykomunistycznej. Co do Węgier — oświadczył Gomułka, że są to konsekwencje tragicznych wydarzeń z roku 1956. Stracenie Nagya — to sprawa wewnętrzna Węgier.
Odczułem to przemówienie jako klęskę tej postawy moralnej, jaką Gomułka reprezentował. Można go tłumaczyć z pozycji politycznych i widzieć w tym nawet coś z heroizmu, bo przecież mówił wbrew sobie — i mówił tylko dlatego, by dać satysfakcję Związkowi Radzieckiemu. Gdzie jednak jest granica ustępstw i gdzie się kończy racja stanu, a zaczyna bezwład posłuchu?
W kraju mówi się, że Gomułka musiał tak powiedzieć, bo przecież przedtem były okólniki w tych sprawach i członkowie Biura Politycznego wypowiadali się z dezaprobatą wobec sprawy węgierskiej. Gomułka wziął na siebie całą brudną robotę i na tym polega jego heroizm i kunszt lawirowania nad przepaścią. Jak długo?
Warszawa, 30 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
[…] młodzi są od pewnego czasu namawiani do wydawania w kraju i robi to J[erzy] Zawieyski. Wiem tylko tyle, że bardzo na ten temat dyskutują i nie są jeszcze zdecydowani. Osobiście namawiam ich na odłożenie ostatecznej decyzji do jesieni i przypuszczam, że to zrobią. Idzie mi o zwłokę z dwóch względów: przede wszystkim trzeba będzie zastanowić się i zdecydować, jakie zająć stanowisko co do druku w kraju. W moich warunkach przedyskutowanie tak ważnego problemu ze współpracownikami rozsianymi po świecie wymaga sporo czasu. Poza tym mam nadzieję, że do jesieni wyjaśnię swoje realne możliwości wydawnicze. W tej chwili moja sytuacja wydawnicza jest nie tyle „heroiczna”, co katastrofalna, gdyż musiałem zdecydować się na wydanie kilku pozycji, które uważam za niezmiernie ważne ze względów politycznych. Jak Pan jednak wie, zapewne nie idzie tylko o paru młodych poetów z Londynu. Dziś można mówić o lawinie wśród pisarzy emigracyjnych, zarówno jeśli idzie o drukowanie w kraju, jak i „wizytowanie” kraju. Wypadki poznańskie, jeśli nie pociągną zaostrzenia kursu wstrzymają ten proces tylko na chwilę. Dla każdego, kto chciał patrzeć trzeźwo, ten proces był do przewidzenia z chwilą nastania „odwilży”. Mało kto z pisarzy oprze się pokusie wydania książki i znalezienia masowego czytelnika. Talent nie zawsze idzie z charakterem. Nie potrzebuję też podkreślać, że przy specjalnej roli pisarza w Polsce załamania na tym odcinku będą bardziej groźne niż załamania polityków. W miarę moich bardzo niewielkich możliwości starałem się już od przeszło roku alarmować i wysuwałem środki zaradcze. Nic z tego nie wyszło. Dziś – obawiam się – jest już szereg faktów, których odrobić nie będzie można. Jest już za późno.
Paryż, 7 lipca
Jan Nowak-Jeziorański, Jerzy Giedroyc, Listy 1952–1998, Wybór, opracowanie i wstęp Dobrosława Platt, Wrocław 2002.
Z rana w kościele St. Séverin w intencji poległych powstańców. Oprócz mnie nikogo nie było. Ksiądz wyszedł sam do ołtarza, po chwili rozejrzał się i skinieniem ręki zawezwał mnie do siebie, prosząc, bym mu służył do mszy. Poszło mi to zupełnie dobrze. Prosiłem księdza, by w commemoratio pro defunctis wspomniał przed Bogiem o Polsce i powstańcach. Wywarło to na nim duże wrażenie i po mszy dziękował mi, że mógł się pomodlić w takiej intencji.
Przed południem w Maisons-Laffitte u Giedroycia. Bardzo go cenię i podziwiam. Ma światły, indywidualny sąd o rzeczach, przeważnie ostro krytyczny, co jako redaktorowi „Kultury” nie przysparza mu zwolenników.
Paryż, 1 sierpnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wizyta Tadeusza Mazowieckiego [...]. To bardzo inteligentny, wybitny człowiek. Mówiliśmy o sprawach wewnętrznych w kraju, o walkach w partii, gdzie dużą siłę okazuje tak zwana grupa natolińska, której program przewiduje ostry kurs, reformy gospodarcze, powołanie do rządu Gomułki oraz, co najdziwniejsze — walkę z Żydami! Wszystko to zdumiewające. Więc nie ciemne masy szerzą antysemityzm, lecz partia! Koniec świata!
Warszawa, 27 sierpnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Po południu Nadzwyczajne Walne Zebranie Oddziału Warszawskiego Związku Literatów. Wrażenie bardzo przykre i niesmaczne. Najpierw nie chciano przyjąć listy delegatów na Walny Zjazd, którą ułożył Zarząd Związku. Na temat procedury mówiono około godziny. W czasie późniejszych obrad zaszło kilka niemiłych scen. Oto przemawiał Ważyk, powiewając sztandarem wolności słowa, niezależności pisarza itd. Krzyczał, że w poprzednim okresie łamano charaktery i pod groźbą wymuszano książki takie, o jakie chodziło. Na to z miejsca zawołał [Wojciech] Żukrowski, że to on, Ważyk, należał do czarnej sotni, łamał charaktery, groził i był specem od estetyki marksistowskiej i literatury partyjnej. Powstała wrzawa. Ważyk po chwili przyznał się, że popełniał błędy w okresie od 1949 do 1953 roku. Ale później przejrzał. Tę samokrytykę przyjęto ze śmiechem. Po Ważyku wskoczył na trybunę Żukrowski i jeszcze raz go atakował.
W czasie tego wystąpienia odezwał się z miejsca Jan Kott: „Ty swój wielki talent zmarnowałeś, pisząc bzdury socrealistyczne!”. „To twoja wina! — zawył Żukrowski. — To ty mnie na to namawiałeś!” Oto śliczny dialog, który tu wiernie notuję. [...] Wybory przyniosły zwycięstwo liście Zarządu, mimo że były także inne listy. Najwięcej głosów uzyskały Dąbrowska i Anna Kowalska. Pierwsza 180 głosów, druga 186 — na 200 głosujących. Przeszedł też, o dziwo!, Putrament. Co prawda jest on na dalekim miejscu, ale jednak przeszedł. Ja otrzymałem 140 głosów.
Warszawa, 27 września
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Z rana spotkanie z Jeanne Hersch, która czytała mi dwie wspaniałe mowy obrończe adwokatów [Juliusza] Wójciaka i [Witolda] Trojanowskiego. „Przyczyną zła — mówił adwokat Trojanowski — stało się kłamstwo. Wypadki poznańskie to walka z mitem, to wreszcie ukazanie prawdziwego oblicza naszej rzeczywistości. Oskarżeni są niewinni, bo winni są ci, którzy ich okłamywali. I dziś także chce się okłamać opinię, że oskarżeni nie mają nic wspólnego ze światem robotniczym. A kto reprezentuje robotników? Czy ci, co jeżdżą limuzynami, czy też ci, co z rozpaczy i nędzy wyszli na ulicę, by upomnieć się o swoje prawa?” Oto kilka zapamiętanych zwrotów, świadczących o wielkiej odwadze i o tym, że poznański sąd w niczym już nie przypomina sądów ze znanych procesów, z góry ukartowanych. Proces poznański to wielki wstrząs moralny dla całego narodu.
Warszawa, 11 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Doniosłe, wręcz rewolucyjne wydarzenia. Wczoraj przybyli z Moskwy Chruszczow, [Łazar] Kaganowicz, Mikojan, Mołotow, [Iwan] Koniew i [Gieorgij] Żukow. Przyjechali nieproszeni. Nie wpuszczono ich na obrady Plenum KC i rozmawiano osobno w Belwederze. Sowieccy dygnitarze odlecieli po paru godzinach, a Chruszczow na lotnisku nie podał ręki Polakom, krzycząc, że Polacy to zdrajcy, sługusy Amerykanów i syjonistów! Walka idzie o prawdziwą suwerenność i jest wymierzona przeciw Rokossowskiemu i Armii Czerwonej. Stwierdzono, że czołgi sowieckie stoją pod Warszawą, że jakieś oddziały maszerują z Legnicy. [...]
Dygnitarze sowieccy chcieli swoją obecnością wymusić na zebranych utrzymanie status quo. Zostali grzecznie, ale stanowczo wyproszeni z Polski. Jest to dla nich straszliwy policzek i kompromitacja wobec całego świata.
Mao Tse-tung nadesłał depeszę do KC, w której wita Gomułkę i wyraża poparcie dla jego rządu, podkreślając, że Polska musi być suwerenna. Tak samo rząd węgierski przyjmuje z uznaniem wiadomość o dojściu do władzy Gomułki.
Partia „natolińczyków” nie daje za wygraną. Opiera się na sowieckich bagnetach. Sytuacja jest groźna. Odbywają się wiece młodzieży. Robotnicy w całej Polsce okupują fabryki, aby walczyć w ten sposób przeciw „natolińczykom”.
Dziś po południu odbył się wielki wiec młodzieży na Politechnice Warszawskiej z udziałem delegatów robotników. Atmosfera gorąca, napięcie dramatyczne, świadomość, że chwila jest doniosła. Uchwalono różne rezolucje, domagające się suwerenności Polski, demokratyzacji życia, obrony swobód obywatelskich, uzdrowienia życia gospodarczego. Wśród tych wniosków zgłoszono także wniosek o uwolnienie kardynała Wyszyńskiego.
Wiadomość z późnego wieczoru: Rokossowski przygotował pucz wojskowy i miał już listę osób, które należało zaaresztować. Zamach udaremniono. Po stronie rewolucji opowiedział się gen. [Wacław] Komar, który jest dowódcą KBW.
Warszawa, 20 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Po południu zebranie w Związku Literatów poświęcone wydarzeniom politycznym. Miałem przemówienie, drugie z kolei, które wywarło wielkie wrażenie, przerywane oklaskami. Ogromny entuzjazm i uznanie całej sali. Wybrano mnie do komitetu redagującego rezolucję. Jej podstawą miało być moje przemówienie. Wszyscy odwoływali się do tego, co mówiłem. W każdym wystąpieniu były akcenty wrogie Piaseckiemu i jego grupie. Zabrał też głos [Zygmunt] Lichniak, który nie zgadzając się z atmosferą sali — oddał legitymację członka Związku.
Warszawa, 23 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63/2010.
Dziś o godz. 15.15 zapowiedziany jest na placu Defilad wielki wiec ludności stolicy, na którym wystąpi Władysław Gomułka. Odkładamy więc dokończenie dyskusji nad deklaracją na wieczór. Jerzy Zawieyski prosi mnie, abym dowiedział się, jaki jest program wiecu i czy nie są przewidziane inne wystąpienia; ze swej strony byłby gotów przemówić. Dzwonię więc z kuchni pp. Seńków do I Sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR Stefana Staszewskiego; wyjaśnia, że poza wystąpieniem Gomułki inne nie są przewidziane. [...]
Gomułka spotkał się na placu Defilad z entuzjastycznym aplauzem zgromadzonych tłumów. Zgotowano mu wielką owację, śpiewając Sto lat — pieśń przeznaczoną na inne okoliczności, która tu spontanicznie wyraziła uczucia obecnych [...]. Po wiecu ulicami Śródmieścia przewalają się tłumy ludzi podnieconych i w świątecznym nastroju.
Warszawa, 24 października
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
O wpół do czwartej podjechały po nas autem panie Markowska i Milska i razem z nimi na raptem wczoraj postanowione zebranie Warszawskiego Oddziału ZLP. Przed wejściem stało sporo aut bez szoferów – prywatne auta pisarzy. Zebranie tłumne, poprzychodziły nawet żony literatów. Ma się uchwalać rezolucję, deklarację okolicznościową czy coś takiego. Ścibor-Rylski odczytał projekt rezolucji – tekst wyjątkowo niefortunny, rodzaj adresu wiernopoddańczego do nowych władz partii. Od razu wstał Jastrun i zaprotestował przeciwko projektowi. „Ten projekt należy odrzucić jako niegodny pisarzy. Trzeba przedyskutować sprawę i ułożyć nowy tekst rezolucji”. Sala natychmiast okrzykami: „Jastrun! Jastrun!” powołała go do prezydium. Zaczęły padać nazwiska kandydatów do tej komisji, padło i moje. Wstałam prosząc, aby mnie skreślono, gdyż jestem w ogóle przeciw uchwaleniu rezolucji. „To są rekwizyty przebrzmiałego czasu, nikt nie ma powodu przypuszczać, że pisarze się nie solidaryzują ze zmianami, które nastąpiły, powinniśmy skończyć z tymi ciągłymi deklaracjami” etc. Mimo to wybrano mnie i niejako przynaglono do wzięcia udziału w tej komisji. Potem zaczęła się dyskusja taka burzliwa, że chwilami sala Związku robiła wrażenie domu obłąkanych. Były jednak i akcenty, o których trudno sobie wyobrazić, że to nie sen.
Bardzo piękne przemówienie Zawieyskiego – różne krzyki, bełkoty, kłótnie. Od czasu do czasu jakby posłowie z pola bitwy wpadają ten i ów z wiadomościami z zewnątrz. Jeden z takich komunikatów przyniósł... Grzegorz Lasota. Wbiegł na trybunę niby gladiator na arenę i oznajmił, że generał Witaszewski (nazwał go jakimś popularnym snadź, obelżywym przezwiskiem) został odwołany, a na jego miejsce wiceministrem Obrony Narodowej został Marian Spychalski (świeżo wypuszczony z więzienia). „Pikanterią tej wiadomości – dodał – jest, że zaproponował to... Rokossowski.” – „I że to mówi Lasota!” – krzyknęła jakaś dama ze środka sali. Wtedy właśnie dowiedziałam się, że to Lasota, bo zmienił się tak, że nigdy bym go nie poznała (no, a ze słów tym bardziej). Z niechlujnego, kudłatego wrzaskuna zrobił się ostrzyżony, czysty, kulturalnie wyglądający przystojny chłopak. A usłyszeć z ust Lasoty, tego istnego „oprycznika stalinizmu” słowa „groziła nam haniebna interwencja wojsk radzieckich” – to dla tego samego warto było pójść na zebranie.
W czasie, kiedyśmy układali rezolucję, zjawił się Putrament i ogłosił podobno, że był telefon Chruszczowa z Moskwy... przepraszający za zachowanie się w Warszawie i wyrażający zgodę ze stanem rzeczy, jaki wytworzył się w Polsce. Ostatnim „komunikatem z placu boju” były podane nie wiem już przez kogo wiadomości z Węgier. Węgry stanęły za Polską, w pełni solidaryzując się z tym, co się u nas dzieje. W Budapeszcie wielkie manifestacje, tłum opanował radiostację, domagają się zmian w rządzie i w KC, manifestacje odbywają się pod sztandarami węgierskim i polskim, złożono kwiaty pod pomnikiem Bema. Zebranie zakończyło się więc manifestacją na cześć Węgier.
Warszawa, 24 października
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–1959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Nie było w nocy telefonu. O 8.00 ja sam zadzwoniłem do Bieńkowskiego. Powiedział mi, że wychodzi i spieszy się, zatelefonuje około 10.00. Mam złe przeczucia. Może partia stawia Kardynałowi warunki nie do przyjęcia? Lub może Kardynał stawia warunki nie do przyjęcia dla partii? Bieńkowski miał takie stanowisko, które nam wyjawił w poniedziałek, że gdyby Kardynał nie chciał wyjść z izolacji — wówczas ogłosi się to społeczeństwu, całą winę składając na Kardynała.
O 10.00 przyszli Gołubiew, Turowicz, Woźniakowski i Stomma. Pełni niepokoju oczekiwaliśmy telefonu albo przybycia Bieńkowskiego. Przyszedł przed 11.00. Powiedział, że on i Kliszko byli u Prymasa. Wynieśli wrażenie jak najlepsze, są wręcz oczarowani. Prymas ma wrócić w pierwszych dniach przyszłego tygodnia. Chodzi o to, aby sam powrót nie był manifestacją, więc pewnie wróci incognito. Ksiądz Prymas ma głębokie zrozumienie dla zmian, które zaszły. Docenia także trudności Gomułki.
Więc wszystko skończyło się dobrze, wręcz wspaniale! Bogu dzięki!!!
Warszawa, 27 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Z rana wiadomość, że Gomułka oczekuje naszej wizyty o godzinie 13.00. [...] Ustaliliśmy z Gołubiewem, Stommą, Turowiczem i Woźniakowskim, kto będzie mówił, w jakiej kolejności i o czym. [...]
Zjawiliśmy się w KC przed 13.00. [...]
Po chwili wszedł Gomułka ze swoim sekretarzem. Nim się przywitał, zapalił światło, bo było ciemno. Potem prezentacja, która trwała chwilę — wreszcie usiedliśmy przy wielkim okrągłym stole. [...] Wygłosiłem w sposób zwięzły i jasny krótką mówkę, w której podkreśliłem, że program, który został podany do wiadomości narodu, jest także programem całego społeczeństwa katolickiego. W jego też imieniu deklarujemy chęć pracy dla Polski, by ją odbudować. Dalej Stomma mówił o pismach, jako najważniejszej dla nas sprawie, podkreślając, że jeśli byłoby to dla rządu w tej chwili niewygodne, gotowi jesteśmy zaczekać.
Po Stommie odezwał się Gomułka. Ma cichy, miły głos — i czarujący uśmiech. Oczy tylko jakby nieżywe, czarne, niepatrzące na rozmówcę. Ale wrażenie ogólne dodatnie i sympatyczne. Posługuje się mową ludzką, nie żadną drętwo-partyjną. Mówił do nas jak Polak, nie jak człowiek partii. Powiedział najpierw o Związku Radzieckim — że uwolnienie się od tej ingerencji jest najważniejsze, że to się już stało i że możemy rządzić się we własnym kraju sami. Ale to nie oznacza, by niebezpieczeństwo minęło, wszelkie wystąpienia antyradzieckie są wystąpieniami przeciw Polsce. Wyraził obawy, że młodzież katolicka jest nieopanowana i na wiecach wysuwa żądania prowokacyjne, jak na przykład sprawę Katynia. Prosił, by pomóc rządowi w uspokajaniu i uśmierzaniu nieobliczalnych wystąpień.
Powitał z uznaniem naszą gotowość współdziałania w odbudowie Polski i zaznaczył, że na takim współdziałaniu społeczeństwa katolickiego bardzo mu zależy. Jeszcze raz podkreślił, że socjalizm powinni budować wszyscy, cały naród, a więc i katolicy, nie tylko komuniści. Ustosunkował się przychylnie do naszych postulatów, uważając, że pisma powinny być nam przywrócone. Co do dziennika miał jednak wątpliwości, czy jest to w tej chwili wskazane. Ucieszył się, że nie chcemy tworzyć partii katolickiej. Poruszył też sprawę stosunków Kościół–państwo i wyraził nadzieję, że przy obustronnej dobrej woli stosunki te mogą ułożyć się dobrze.
Po Gomułce zabrał głos Gołubiew, który jeszcze raz przypomniał, iż przychodzimy z pierwszą wizytą o charakterze deklaratywnym i rozumiemy sytuację nowego kierownictwa, która jest trudna, tak samo rozumiemy sytuację międzynarodową.
Jerzy Turowicz mówił o naszym milczeniu i podkreślał, że chcemy działać roztropnie i nie przychodzimy tylko dlatego, by prosić o odbudowanie naszych warsztatów pracy.
Gomułka pytał jeszcze o nasz Klub i miał obawy, czy do oddziałów prowincjonalnych nie będą przenikać nieodpowiedzialne elementy. Uspokoiłem go zapewnieniem, że nie mamy zamiaru otwierać takich oddziałów. Powiadomiłem go też o temacie pierwszego odczytu, z czego wyraźnie się ucieszył i uważał, że zagadnienia gospodarcze są teraz najważniejsze.
Po przeszło godzinnej rozmowie pożegnaliśmy się w atmosferze prawdziwego obopólnego zrozumienia. Gomułka przyrzekł omówić nasze sprawy kolegialnie i obiecał, że nas zawiadomi o rezultatach.
Wyszliśmy pod dużym wrażeniem, zwłaszcza ja, bo moi współtowarzysze mieli różne zastrzeżenia szczegółowe. Moje wrażenie największe i najbardziej dodatnie wypływało z przeświadczenia, że Gomułka naprawdę jest przejęty losem Polski, nie partii, lecz Polski. Takie odniosłem wrażenie, oby było ono trwałe i obym się nigdy nie zawiódł.
Warszawa, 30 października
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Od rana straszna wiadomość: Związek Radziecki zajął Węgry. Walki toczą się jeszcze na prowincji, ale sprawa jest już przegrana. Może to się odbić także na naszych losach — i nawet na losach świata, bo sprawa Węgier weszła pod obrady Rady Bezpieczeństwa [ONZ].
Przeczuwam rzeczy najgorsze, obym się mylił.
W tej chwili telefonowałem do [Tibora] Csorby, węgierskiego pisarza. Jest on w rozpaczy. Walki w Budapeszcie trwają. Siły są nierówne na korzyść Związku Radzieckiego. Radio podało w południe wiadomość o zajęciu Budapesztu przez armię sowiecką. Powstał nowy rząd, który zażądał pomocy Sowietów. W Radzie Bezpieczeństwa trwają obrady nad sytuacją Węgier.
Warszawa, 4 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wielkie podniecenie i napięcie. ONZ obraduje nad sprawą Węgier. W Egipcie bombardowania i desanty. U nas młodzież się buntuje. Telefonowali z „Życia Warszawy” na skutek rozmów z Zarządem Głównym ZMP, że w Krakowie szykuje się wiec młodzieży akademickiej z „rozróbą polityczną” skierowaną przeciw Sowietom. Proszą, by tam pojechali Turowicz i Gołubiew. Proszą też, bym w razie wiecu na Politechnice Warszawskiej wystąpił także z „oliwą”. Delegacja z KUL-u żąda przyjazdu kogoś z Warszawy. Atmosfera jest tam rozogniona, spowodowana nienawiścią do PAX-u i do rektora. Ma tam pojechać Jacek Woźniakowski.
W takich oto warunkach o godzinie piątej po południu odbyło się otwarcie naszego Klubu. Przyszła moc ludzi, nie mogli się pomieścić w sali Związku Literatów.
Otwierałem zebranie i wygłosiłem krótkie przemówienie o założeniach ideowych naszego Klubu. Odczyt wygłosił Stomma. Mówił świetnie. Całość zebrania była poświęcona zagadnieniom gospodarczym, jako najważniejszym dla kraju. Stomma krytykował dawną ekonomikę, która nie liczyła się z rzeczywistością, trzymając się sztywnych i doktrynerskich zasad planowania. Niemożność społecznej kontroli gospodarki prowadziła kraj do ruiny. W tym samym duchu mówił Janusz Zabłocki, kładąc nacisk na zbiurokratyzowanie gospodarki narodowej.
Dyskusja była bardzo ciekawa, momentami pasjonująca. Zwłaszcza gorąco oklaskiwane było wystąpienie Bieńkowskiego „Cienia”. Dobrze także mówił pan Kozłowski z Towarzystwa Ekonomicznego, podkreślając, że dla naprawy gospodarki najważniejszym czynnikiem jest odrodzenie moralne narodu.
Warszawa, 5 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63/2010.
Na Węgrzech ciągłe walki z oddziałami powstańczymi. Nie można znieść tej strasznej tragedii. Znamy to przecież z własnych przeżyć. Świat tylko manifestuje, zakłada protesty, ale cóż z tego? Papież także wydał ostrą, potępiającą Związek Radziecki odezwę. Straszna rozpacz i wstyd! Wstyd, że taka zbrodnia dzieje się na naszych oczach, że nie można pomóc Węgrom, nie można publicznie i głośno o tym mówić.
Warszawa, 7 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Wieczorem na kolacji u Kardynała Wyszyńskiego. W salonie rozmowa z ks. [Franciszkiem] Borowcem i [ks. Hieronimem] Goździewiczem. Obaj wyrażali nieprzychylną opinię o tym, że nasz Klub ma w nazwie wyraz „Postępowy”. Nazwa ta jest splugawiona przez PAX. Druga negatywna opinia o naszej działalności — to stosunek do socjalizmu, który jest potępiony przez encykliki papieskie. Przyjąłem to ze zdumieniem, bo wcale nie wiedziałem, że tak jest.
Kardynał był bardzo zmęczony dniem pracy. Po kolacji mówił także krytycznie o naszym Klubie. Podobno przychodzą do niego różni ludzie pełni obaw i zastrzeżeń co do naszej pracy. Sprawozdanie z odczytu Klubu, zamieszczone w „Życiu Warszawy”, nie podobało mu się. Mówił też, że nie powinniśmy kandydować do Sejmu i że tę sprawę jakoby uzgodniliśmy w czasie długiej niedzielnej rozmowy. Przestrzegał też przed deklaracjami i przed całkowitym poparciem programu Gomułki. Nie była to przyjemna rozmowa. Wyczułem też, że jacyś ludzie urabiają nam złą opinię. Pożegnaliśmy się jednak w zgodzie, obaj zatrwożeni sytuacją wewnętrzną i ogólną.
Warszawa, 12 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Najważniejsze wydarzenie dnia: rozmowa z Ochabem. Przywitaliśmy się obaj prawdziwie wzruszeni. Ochab przypomniał, jak wiele mi zawdzięcza, podkreślił mój stosunek do komunistów przed wojną, wyraził też „podziw dla mojej postawy moralnej i dla moich wartości intelektualnych”. Nawiązaliśmy do wspólnych przyjaciół, do zaginionego Andrzeja Wolicy, przez którego kiedyś poznałem Ochaba. Później usprawiedliwiał się, dlaczego mnie zaprosił. Chodzi o nasz Klub, o naszą grupę — i o to, czy wobec aktualnych dla państwa wyborów do Sejmu moglibyśmy dać kandydatów na posłów. Stawiając to pytanie, Ochab podkreślił, że aczkolwiek Biuro Polityczne zleciło mu te sprawy — rozmawiamy na pół oficjalnie.
Po tym „zagajeniu” Ochaba rozwinąłem podsunięty przez niego temat. Wyjaśniłem, co to za grupa, z którą jestem powiązany, jakie sobie stawiamy zadania i co nas odróżnia od innych grup. Kładłem nacisk na to, że mamy autorytet w społeczeństwie i że pragniemy przez pisma kształtować opinię społeczną w Polsce. Pragniemy też tworzyć zespoły młodych, które by wiele zagadnień i kwestii obmyśliły na nowo. Słowem, mamy przed sobą działalność kulturalno-społeczną z wyraźną tendencją do pogłębienia ideowego inteligencji polskiej, bez ambicji politycznych, bez chęci tworzenia stronnictwa lub partii.
Idea klubów bardzo się podobała Ochabowi. Podkreśliłem wyraźnie, że współdziałając z nowym kierownictwem politycznym nie będziemy bezkrytyczni, przeciwnie — rezerwujemy sobie prawo rzeczowej krytyki z różnych pozycji ideowych. Nie pragniemy nigdy, w żadnym wypadku, naszych różnic światopoglądowych zamazywać. Ochab w pełni to uznał i uważa, że byłoby źle, gdybyśmy sprawę stawiali inaczej. Przeszedł później do możliwości objęcia przez nas mandatów poselskich. Prosił o nazwiska, więc mu, bez zobowiązań, podałem następujące: Gołubiew, Turowicz, Stomma, Woźniakowski, [Konstanty] Turowski, Konrad Górski, [Czesław] Zgorzelski, Mazowiecki, Zabłocki, Skórzyński. „A wy?” — zapytał Ochab. „Ja — odpowiedziałem — jestem przede wszystkim pisarzem. To główne zadanie mojego życia. Ale jeśli moi przyjaciele uznają i jeśli wy uznacie, że powinienem dla dobra sprawy być nawet posłem — nie uchylę się od tego.” — „Mamy wobec was jeszcze inne plany — powiedział Ochab. — Plany natury reprezentacyjnej na zagranicę.”
Na to nie odpowiedziałem.
Ochab w dalszym ciągu nawiązywał do naszych Klubów i obiecał pomoc w zakresie praktycznej realizacji naszych zamierzeń. Później przeszliśmy na tematy osobiste. Pytał mnie o różne trudności i tutaj zwierzyłem mu się ze swoich kłopotów mieszkaniowych. Odniósł się do tej sprawy z zapałem i powiedział, że jak tylko wróci Cyrankiewicz, będzie z nim o tym rozmawiał. Byłem szczerze wzruszony. Prosił też, abym dał mu dowód zaufania i zwracał się do niego z różnymi osobistymi kłopotami. Przyjąłem tę propozycję z zażenowaniem.
Żegnając się powiedział, że obaj nie zmarnowaliśmy życia i znowu się widzimy w innej sytuacji niż kiedyś. Dodałem od siebie, że los tworzy nieraz taką piękną kompozycję, a ludzie spotykają się, stojąc na dwóch różnych biegunach, nie po to, by być sobie wrogami, lecz po to, by mimo różnic wspólnie dążyć do realizacji nadrzędnego dobra.
Tak oto, spotkawszy się po latach, odnaleźliśmy się w atmosferze przyjaźni.
Warszawa, 14 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Po południu wielkie zebranie z grubymi rybami. Nazywało się to: Komisja Porozumiewawcza Stronnictw Politycznych. Na tym zebraniu, które odbywało się w KC partii, byli: Zawadzki (przewodniczący), Cyrankiewicz, Zambrowski, Loga-Sowiński, [Czesław] Wycech, [Józef] Ozga-Michalski, [Leon] Chajn, [Edward] Drożniak, [Helena] Jaworska, Frankowski. Ja i Frankowski reprezentowaliśmy grupy katolików. Byłem specjalnie przywitany przez Zawadzkiego — i w ten sposób nasz Klub został oficjalnie uznany i wciągnięty do akcji wyborczej.
Dyskusja dotyczyła instrukcji w sprawie wyborów oraz odezwy programowej, którą redagował Bieńkowski. Zabierałem kilka razy głos.
Gdy wszedłem na salę, porwali mnie ludowcy i siedziałem z nimi, obok Wycecha i Ozgi. W czasie przerwy miła pogawędka ze wszystkimi. Interesującą gębę ma Zambrowski, zauważyłem, że jest on najbardziej słuchany, jego głos jest najważniejszy. Pełni w partii rolę politruka. Ma miły uśmiech, a równocześnie coś okrutnego w delikatnej, semickiej twarzy.
Zebranie było nudne, trwało cztery i pół godziny. Okropny język, jakim się ludzie posługują. Z wystąpienia Zambrowskiego wynika, że mamy sporo złudzeń co do przyszłości. Pojawiły się zwroty o wrogu, o umocnieniu władzy ludowej — no i nieskończenie wiele o socjalizmie. Czy on się nie orientuje, czy my się nie orientujemy w prawdzie o rzeczywistości? Znów slogany, które zawisły w powietrzu, jak groźne memento. Myślę jednak, że taki Zambrowski sobie, a Polska sobie. Wszyscy chcą odnowy i w imię tego tylko stajemy do współdziałania z programem Gomułki.
Warszawa, 27 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Od rana na Zjeździe Literatów. Pierwszy głos miała Dąbrowska. Mówiła wspaniale i jej mowa wzbudziła entuzjazm. Wyjaśniała, dlaczego odwołano Zjazd, komentowała też wypadki tamtego okresu, przytaczając w zakończeniu pewien list, pisany przez kogoś, kto przebywa za granicą. Wiedzieliśmy, że to list Jerzego Stempowskiego.
Po Dąbrowskiej zabrałem głos ja. Mówiłem o swoim milczeniu, nawiązałem do chwili obecnej, podkreślając, że teraz sprawą najważniejszą jest odbudowanie zaufania do autorytetów, więc i do literatury. Omówiłem krytycznie miniony okres, który literaturze polskiej stawiał zadania zbyt wielkie, mylił jej cele i przesuwał ją w hierarchię innych dziedzin. Starałem się dowieść, że literatura nie jest wszechmocna, bo nie zdoła wszystkiego ogarnąć ani wytłumaczyć. Że zna ona dziedziny milczenia i takie dziedziny, wobec których nie znajduje słów. Wobec konfliktów współczesnego świata literatura staje bezradna. Nawoływałem do uskromnienia literatury, bo może wtedy odnajdziemy jej wielkość?
W zakończeniu zwróciłem się do pisarzy komunistów, przesyłając im słowa zrozumienia dla ich dramatu, przeżyć, dla których należy mieć szacunek. Nawoływałem, by uwierzyli w siebie i w literaturę. Przytoczyłem pewien przykład, który równoważył sceptycyzm co do skuteczności i wielkości literatury. W Berlinie, rok po rewolucji hitlerowskiej, gdy kupowałem jabłka, sprzedawczyni zawinęła mi je w torebkę zrobioną z kart Czarodziejskiej góry. Te sponiewierane karty najcudowniejszej książki, uprzednio spalonej na placu — były wstrząsającym przeżyciem, stały się nadzieją świata, pięknem, które w jakiś sposób zwyciężało brutalność i nieludzkość faszystowskiej rewolucji.
Moje przemówienie było przyjęte bardzo gorąco. Zbierałem przez cały czas Zjazdu wyrazy uznania.
Gorące i namiętne było wystąpienie [Wiktora] Woroszylskiego, który mówił o Węgrzech i bardzo ostro zaatakował Związek Radziecki.
Wręcz wstrząsające fakty podawał Kuśmierek. Mówił o naszej sytuacji wewnętrznej i o wrogości niższych ogniw aparatu partyjnego wobec Gomułki. W PGR-ach i Spółdzielniach Produkcyjnych odbywają się samosądy, dokonywane są rabunki na wielką skalę. To, co się dzieje, ma wyraz polityczny, wrogi wobec przemian, jakie zaszły od Października. Zjazd był pod wielkim wrażeniem tego przemówienia.
Warszawa, 30 listopada
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Na Węgrzech wprowadzono stan wyjątkowy. Walki rozpoczęły się na nowo. Są zabici i ranni. Na murach Akademii Sztuk Plastycznych wiszą afisze: „Ratujcie dzieci węgierskie”. Podobno dzieci te mają przejeżdżać przez Warszawę dwunastego. W związku z tym ogromne poruszenie w mieście. Moc ludzi zgłasza gotowość ich przyjęcia. Ale rząd o tym nic nie wie. Czy to nie jakaś mistyfikacja? Albo akt prowokacji?
ONZ udzieliła nagany Związkowi Radzieckiemu i Kadarowi. O, naiwności! Sekretarz ONZ wystosował apel do narodów świata, aby przestrzegały deklaracji praw człowieka. Tak oto na oczach całego świata, i to świata w większości chrześcijańskiego, dokonuje się zbrodnia wyniszczenia narodu.
Jestem zabity na duszy. Ludzie mówią tylko o Węgrzech. Wzbiera straszliwa nienawiść do Sowietów. [...]
Miałem telefon od trzech redaktorów młodzieżowych pism literackich, skonfiskowanych, którym nadto cofnięto zezwolenie na dalsze wydawanie. Wzburzenie ogromne. Restrykcje te nastąpiły z powodu umieszczenia zdjęć i artykułów o Węgrzech. Fatalne posunięcie rządu, bo to rozgorycza i niesie nowe fale opozycji. Ci młodzi prosili mnie o interwencje. Cóż na to można poradzić? W Łodzi na Zjeździe Harcerskim także doszło do ostrych spięć ideologicznych. Walczył tam dzielnie o czystość idei harcerskich Stanisław Broniewski. Zdaje się, że bezskutecznie.
Warszawa, 10 grudnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Od rana ciężki smutek, pewnie dlatego, że w dniu wigilijnym jestem sam. Gorycz, że nie piszę. W zeszłym roku tego dnia ukończyłem Wysoką ścianę. Łączyłem z tym dramatem wiele nadziei, tymczasem... grano go tylko w Krakowie. Żaden z moich poetyckich dramatów nie wszedł na scenę. Czy się doczekam, że zobaczę dramaty greckie lub biblijne? Ciągle jestem dotąd nieznany w zakresie, który mnie w pełni legitymuje. Oto największe moje troski, poza osobistymi innej natury. Ale tych nic nie zmieni.
Po południu urodził się pomysł dramatu. Aż boję się o tym pisać. Muszę ten pomysł zrealizować. Notatki w czarnym zeszycie na razie chaotyczne. Ale będę je rozwijał, byleby nie pokonał mnie demon zwątpienia. Tylko w konkretnym materiale mogę sprawdzić, czy będzie to dobre. Muszę zacząć pisać, inaczej wszystko mnie mierzi i drażni. Ten dramat musi być eksperymentalny, inny niż dotąd — musi być poetycki, intelektualny i dający uogólnienia współczesności. [...]
Miły nastrój na Wigilii u sióstr. O godzinie 20.10 przemawiał przez radio ks. Prymas. Zwracał się do wszystkich Polaków na całym świecie w duchu jedności i wzajemnej miłości. Mówił o Polsce, o pracy, odbudowie kraju, o kamieniu węgielnym jedności, którą stwarza wiara. Nawoływał też Polaków z zagranicy do służby Polsce, do pomocy gospodarczej. Przemówienie ks. Prymasa ma ogromne znaczenie międzynarodowe i polityczne. Jest to fakt wielkiej doniosłości, który przyniesie skutki jak najlepsze. `
Pod koniec Wilii, gdyśmy nadal słuchali radia — spiker zapowiedział moje przemówienie Pokój ludziom dobrej woli. Niespodzianka miła i wzruszająca. Zbiegły się powtórnie wszystkie siostry i słuchały, nie mogąc się nadziwić, że ja prawdziwy siedzę przy stole, a tam z maszyny idzie mój głos.
O północy — pasterka. Kolędy śpiewane przez siostry i przez górali — zawsze do głębi poruszają serce.
Warszawa, 24 grudnia
Jerzy Zawieyski, Odwilż, „Karta” nr 63, 2010.
Po południu spotkanie z wyborcami w Miedzeszynie. Był ze mną Lechosław Goździk, bohater Października, 25-pięcioletni, skupiony, poważny, o miłym wyglądzie. Jest bardzo popularny i gdziekolwiek się pojawi, wzbudza entuzjazm. Psuje go powodzenie. Na sali w Miedzeszynie było około dwustu osób, przeważnie z pobliskich osiedli. Nie umiem mówić do ludzi prostych, męczę się i nie wiem, co do nich dochodzi, co nie dochodzi.
Miedzeszyn, 5 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po południu w Płudach, czyli w głębi dzikiego kraju, 20 kilometrów za Warszawą. Miało tam być spotkanie z wyborcami. Przesmutna droga, brzydka, pusta, z domkami byle jak skleconymi, bez światła elektrycznego!!! Dla pogłębienia ponurego wrażenia trzeba dodać i to, że dął wicher i padał deszcz. Błądziliśmy po drodze i grzęźliśmy w piasku.
Zebranie odbywało się w kinie „Uciecha”, nowo budowanym. Gmach duży i oświetlony, ale nieogrzany. Ziębliśmy okropnie.
Ludzi dużo, sama biedota, aż się serce kraje. Zaczęło się od pytań, kierowanych do kandydatów na sejm. Cóż to były za pytania, pożal się Boże?! Dużo ludzi mówiło o swojej nędzy i o tym, że tak ciężko żyć. Nie padały żadne akcenty polityczne, wysuwano tylko swoje biedy.
Odpowiadał jako pierwszy Jan Pietkiewicz, ekonomista, zażywny jegomość. Mówił około godziny w sposób nudny i zawiły. Po nim przemawiał Goździk, znany i tutaj, przyjmowany entuzjastycznie. Słuchałem z uwagą, bo to wszakże postać nieomal historyczna. Goździk mówi niepewnie, raczej cicho, nie posługuje się żadnymi sloganami. Zna dobrze zagadnienia gospodarcze, zwłaszcza wszystko, co dotyczy przemysłu. Mówił, że jest ciężko — i że jest dużo wrogów, którzy by chcieli zniszczyć zdobycze październikowej rewolucji. Przedstawiał dość ponury obraz rzeczywistości, zwrócił też uwagę na to, że jesteśmy osamotnieni, że odbywają się w bloku państw socjalistycznych konferencje gospodarcze, na które nie jesteśmy zaproszeni. Ten obraz rzeczy wymaga wielkiego wysiłku całego narodu, by zdobycze Października utrzymać i rozwijać.
Zabrałem głos po nim, ale nie mówiło mi się dobrze. Nawoływałem do wzajemnego zaufania i do udziału w wyborach, bo to zadecyduje o dalszym losie Polski.
Warszawa, 7 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Wieczorem spotkanie z wyborcami na Pradze. Zadawano bardzo wiele pytań, wśród których przeważały troski bytowe: uposażenia, mieszkania, praca kobiet, zepsucie młodzieży na skutek złych warunków. Zabrałem także głos, trzeci z kolei, mówiłem długo — i, jak powiedział Goździk, „gorąco”.
Warszawa, 12 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Z rana załatwianie spraw mieszkaniowych, które idą z trudem. Po południu udział w spotkaniu z wyborcami w Pałacu Kultury. Było to pierwsze wielkie zebranie z Gomułką, w którym uczestniczyłem. Tekst mojego przemówienia, jeszcze przed rozpoczęciem zebrania — wzięli ode mnie różni redaktorzy, nawet cudzoziemcy.
W prezydium siedziałem na trzecim miejscu od Gomułki. Jego przemówienie było pod każdym względem świetne i chyba można je porównać do jego pierwszego przemówienia na VIII Plenum. Gomułka powiedział między innymi, że partia nie dlatego nie chce oddać władzy, aby zachować swoje znaczenie, ale dlatego, że oddanie władzy przyniosłoby Polsce wielkie nieszczęście. I w tym jest słuszność.
Po Gomułce przemawiali Wycech i Chajn, dosyć drętwo i sloganowo. Nie wiem, jak wypadło moje przemówienie, bo nikt mi nic nie powiedział, poza dwoma młodymi, którzy później przyszli z sali — i poza Kłosińskim, kandydatem z pierwszego okręgu. Wyszedłem od razu po swoim przemówieniu i w mroźny wieczór na ulicy odetchnąłem.
Warszawa, 14 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Wieczorem przemówienie radiowe Gomułki w sprawie wyborów. Był to prawdziwy „krzyk rozpaczy”, jak określiła Myszka Wiercińska, u której tego przemówienia słuchałem. Gomułka apelował, by nie skreślać kandydatów, ale uzasadniał to brutalnie, nazywając tych, co chcą wybierać, więc skreślać — reakcją, wrogami ludu itd. To samo można było wyrazić inaczej, mniej gniewnie, bardziej przekonująco.
Warszawa, 19 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Pamiętna data w naszej historii: wybory do sejmu. Po mszy świętej poszedłem oddać swój głos. Czekało na mnie radio i ekipa filmowa. Parę zdań powiedziałem do mikrofonu, oświadczając, że w myśl apelu Gomułki głosowałem bez skreśleń.
Przez cały dzień niepokój — jak wypadną wybory? Po południu radio podawało wiadomości o frekwencji, która na ogół była dobra.
Warszawa, 20 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Nowy Październik, wielkie zwycięstwo! Naród zdał egzamin w pełni. Frekwencja wielka: przeciętnie około 95 procent, jeśli nie więcej. Przeszedłem i ja, co zresztą było pewne, otrzymałem 223.186 głosów, czyli 98,05 procent. Od rana ciągłe telefony i gratulacje.
Tak więc historia posunęła nas naprzód, ku lepszej przyszłości. Cały świat jest tym zadziwiony, na ogół patrzą na nas z sympatią. Zakończenie trzeciego miesiąca rewolucji — wręcz wspaniałe! Należy Bogu za wszystko dziękować!
Warszawa, 21 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Zebranie Funduszu Literatury w Związku. Przeglądaliśmy podania. Sama nędza. Zgłaszają się po stypendia i zasiłki ludzie chorzy, starzy — albo młodzi, debiutujący. I bardzo wielu grafomanów, wykolejeńców życiowych. Posiedzenie męczące, które trwało kilka godzin.
Warszawa, 25 stycznia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Święto Matki Bożej. Miałem tyle planów na ten dzień (planów pisarskich), a tymczasem wszystko się wykoleiło z powodu zebrania w Stołecznej Radzie Narodowej z posłami Warszawy. Chodziło o kontakt Prezydium Miasta z przedstawicielami w sejmie i o wzajemną współpracę dla dobra mieszkańców stolicy.
Wygłosiłem pierwszą swoją mowę poselską, dopominając się o opiekę nad peryferiami miasta, włączonymi w obszar wielkiej Warszawy, jak na przykład Płudy, Tarchomin, Henryków, daleki Targówek. W miejscowościach tych brak światła, gazu, drogi okropne, budownictwo z epoki króla Ćwieczka, brak też telefonu i ośrodka zdrowia. Poinformowano mnie, że przed przyłączeniem tych terenów do Warszawy — stan ich był jeszcze gorszy. Plan miasta przewiduje różne inwestycje dla dalekich peryferii.
Inni posłowie wysuwali także pretensje i życzenia wyborców z ich okręgów. Na ogół zebranie było potrzebne, ważne i pozwoli posłom na zorientowanie się w polityce gospodarczej i budowlanej miasta.
Warszawa, 2 lutego
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
W południe inne ważne wydarzenie: utworzyliśmy Klub Poselski „Znak”. Proponowałem nazwę „Verbum”, później „Znak”, obecni wybrali tę drugą nazwę. Do naszego klubu, oprócz pięciu posłów — wchodzą jeszcze dwaj: Kwoczek z Opola i Kołakowski z Częstochowy.
Warszawa, 18 lutego
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Przełomowy dzień w moim życiu, bo to dziś rozpoczyna się sejm o 16.00! Mam być także wybrany do Rady Państwa.
[...]
[...] poszedłem na salę posiedzeń. Sala raczej niemiła, robi wrażenie ponure. Siedzimy po prawej stronie pomiędzy ludowcami a Stronnictwem Demokratycznym. Wśród posłów masa znajomych. Oczywiście były ze mną wywiady. Robiono co chwilę fotografie.
O 16.00 wszedł na salę Gomułka, witany owacyjnie, w towarzystwie Zawadzkiego i Cyrankiewicza. Potem wszedł na trybunę Drobner, najstarszy wiekiem poseł, który otwierał sesję. Mówił trochę drętwo i trochę się chwalił, trochę też rozdzielał uznania partiom i grupom.
Na marszałka sejmu poseł Podedworny zaproponował Czesława Wycecha. Wszystko to już było umówione z góry i uzgodnione pomiędzy klubami, ale bez naszego udziału. Przedtem jeszcze (przed objęciem laski marszałkowskiej przez Wycecha) Drobner zarządził ślubowanie posłów. Wszyscy wstali z miejsc i później każdy poseł z osobna mówił „ślubuję”, wyczytany z nazwiska. Ten moment był prawdziwie wzruszający.
Warszawa, 20 lutego
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Zebranie Rady Państwa w pysznej i pięknej sali. Waliło mi serce, gdy wchodziliśmy i zajmowaliśmy miejsca. Siedziałem między Kulczyńskim a Ozgą-Michalskim. W sali dwa piękne arrasy, w prześlicznych, zielonych kolorach. Tylko jeden obraz: nieznany obraz Kościuszki, który pisze, siedząc.
Na zebraniu przyjęliśmy regulamin Rady Państwa, później wynikła sprawa organizacji prokuratury. Rozdzielano także funkcje poszczególnych członków w komisjach. Mnie przypadł udział w Komisji do spraw Obywatelstwa i w Komisji do spraw Powoływania Sędziów. Utworzono też nową Komisję do Zbadania Skarg i Zażaleń, których wpływa setki tysięcy.
Przykrą rzeczą na zebraniach Rady Państwa jest to, że nie wolno palić, bo Zawadzki jest chory na astmę i dym mu szkodzi.
Warszawa, 28 lutego
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Plenarne posiedzenie sejmu o godzinie 17.00 w sprawie przyjęcia regulaminu. Ta sprawa była przedmiotem burzliwych narad na zebraniach klubów. Z bezpartyjnymi postąpiono w ten sposób, że mają oni przy poszczególnych klubach tworzyć koła hospitantów. Rozmawiał z nimi Gomułka w atmosferze podobno serdecznej, przekonywał ich, że innego wyjścia nie ma.
Plenum sejmu przyjęło regulamin bez sprzeciwu, tak samo przyjęło skład komisji. Należę do Komisji Kultury i Sztuki.
To ostatnie posiedzenie przygnębiło mnie, gdyż było drętwe. Rola posłów i całego sejmu polegała na podnoszeniu rąk. Jeśli tak będzie w ogóle wyglądał sejm, co za znaczenie ma tak zwana demokratyzacja życia?
Warszawa, 1 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Zjazd Klubów. Przybyło około 60 osób z całej Polski, jako przedstawiciele Klubów terenowych. Antoni Gołubiew wygłosił świetny referat, uzupełniony przez Turowicza. W referacie Gołubiewa główną tezą była deklaratywność, nie usztywnienie ideologiczne, wielka swoboda działania w zależności od miejscowych warunków. Było to mądre spojrzenie historyka i mędrca na procesy historyczne i na kształtowanie się stylu kultury. Turowicz mówił o życiu religijnym, o katolicyzmie i jego charakterze w konkretnych warunkach polskich. Poglądem na różnorodność form i metod pracy, o czym mówił Auleytner — skończyła się część ideowa zjazdu.
Po południu omawiano sprawy organizacyjne, zwłaszcza sprawę utworzenia Federacji Klubów. Na tej części obrad nie byłem, gdyż poszedłem na przyjęcie do ambasady czechosłowackiej. W czasie obrad wynikł konflikt pomiędzy grupą krakowską, która, jak mówili mi Mazowiecki, Auleytner i Stankowski, wbrew założeniom referatu Gołubiewa — starała się narzucić zebranym swoją koncepcję organizacyjną i swoją listę członków komitetu.
Przyszedłem na koniec zebrania i nie umiałem zająć właściwego stanowiska. Próbowałem zakleić sytuację, ale na darmo. Nie wiadomo, co będzie dalej. Grupa krakowska siłą swego autorytetu narzuciła zebranym charakter przyszłej organizacji, jeśli w ogóle taka organizacja będzie zatwierdzona przez władze.
Dzień bardzo męczący, w ruchu, ciągle wśród ludzi.
Warszawa, 10 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Rozpoczyna się o 10 rano. Jest ponad sześćdziesiąt osób reprezentujących kilkanaście klubów z całego kraju, w różnym stopniu zorganizowania. Jest to okazja do przekonania się, jak dalece rozwinął się po Październiku ten ruch. Są przede wszystkim dwa najmocniejsze w ramach OKPIK-u kluby warszawskie — nasz klub im. Emmanuela Mouniera, skupiający dawną „frondę” i jej sympatyków, oraz klub „Dialog” [...].
Po otwarciu przez Jerzego Zawieyskiego rozpoczęły się referaty. O założeniach ideowych klubów mówili Antoni Gołubiew, który nakreślił szeroko panoramę historiozoficzną, oraz Jerzy Turowicz. Potem Wacek Auleytner o metodach i formach pracy klubowej. Po przerwie obiadowej przyszła kolej na sprawy koncepcji organizacyjno-prawnej ruchu klubowego. Została przez Jacka Woźniakowskiego przedstawiona koncepcja powołania w miejsce OKPIK-u (który zostałby zredukowany do ram klubu warszawskiego) federacji utworzonej przez istniejące kluby inteligencji katolickiej. W tym celu zebrani delegaci mieliby powołać na dzisiejszym zjeździe Komitet Organizacyjny Związku Klubów Inteligencji Katolickiej. W imieniu środowiska krakowskiego został zaproponowany do przegłosowania skład personalny tego Komitetu z Antonim Gołubiewem jako jego przewodniczącym.
To była rzeczywiście próba zamachu stanu, zmierzająca do pozbawienia Zawieyskiego pozycji lidera ruchu klubowego. [...] Na powołanie Komitetu Organizacyjnego zgodzono się, choć sama koncepcja budziła wiele wątpliwości; jednakże w głosowaniu kandydatura Gołubiewa upadła, w jego miejsce na przewodniczącego wybrano ogromną większością głosów Zawieyskiego. On sam, który właśnie powrócił na obrady, gorąco przez salę oklaskiwany, stał się w tym starciu zwycięzcą.
Warszawa, 10 marca
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Najważniejsze wydarzenie tego dnia to wizyta posłów „Znaku” u ks. Prymasa. Zagaiłem krótko, że przychodzimy do pasterza i ojca, że mamy w sejmie trudną i wyjątkową sytuację i stanowimy tam raczej symbol niż odpowiednik liczbowy społeczeństwa katolickiego.
[...]
Ks. Prymas nawoływał nas do konsolidacji i jedności w działaniu i występowaniu na terenie sejmu. Mamy być tam siłą moralną, ma nami kierować poczucie, że służymy prawdzie, prawdzie Bożej, ma nami kierować rozum, roztropność i poczucie odpowiedzialności. Nade wszystko nasze stanowiska poselskie obowiązują nas osobiście, bo jesteśmy na górze, widziani dobrze przez wszystkich. „Gdy się jest na górze, trzeba stąpać ostrożnie i ważyć każdy krok.” W tym, co mamy mówić lub czynić, musi być zawsze dawanie świadectwa prawdzie. Musi to być dawane rozumnie i roztropnie w duchu miłości.
Warszawa, 12 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Z rana sejm. W południe powitanie premiera Afganistanu na lotnisku. Zabawna uroczystość, coś oczywiście z konwencjonalnego teatru. Elementem urozmaicenia było wojsko, które przyszło z orkiestrą. Cały rząd z premierem Cyrankiewiczem, cały korpus dyplomatyczny — i trzech członków Rady Państwa: Kulczyński, Horodecki i ja. Ustawiono nas przed rządem, na prawym skrzydle. Premier Mohammad Dand, starszy człowiek, czarny, łysy. Słuchał mów i odbierał defiladę z połkniętym kijem, jak przystało na Królewską Wysokość, bo tak go właśnie tytułowano.
Warszawa, 27 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
W południe u Giedroycia w Maisons-Laffitte. Długa rozmowa wyjaśniająca, dlaczego nie można było zrealizować pomysłów Giedroycia. Mówiliśmy wiele o sytuacji w kraju i o sytuacji świata. Giedroyc mimo żywego stosunku do spraw Polski, nie rozróżnia jednak tego, co można w Polsce zrobić, czego nie. Ma on genialne pomysły, niestety w jakiś sposób są one abstrakcyjne. Wzrusza mnie jego pasja, by Polsce gospodarczo pomóc.
Maisons-Laffitte pod Paryżem, 2 maja
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Na cmentarzu i w kościele tłumy ludzi, tłumy młodzieży akademickiej i ze szkół średnich. Wszyscy żegnali z żalem wielkiego poetę, który przeżył kilka epok i w każdej z nich był pierwszym, największym. Wzruszające wiązanki poszczególnych osób, widać, że niezamożnych — z tych wiązanek urosła cała góra.
Z osób oficjalnych byli Cyrankiewicz, Kuryluk, Żółkiewski, Bieńkowski. Mszę świętą i egzekwie na cmentarzu odprawiał ks. biskup Niemira, w asyście duchowieństwa.
Warszawa, 3 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Czynności oficjalne: więc składanie wieńców na grobie Nieznanego Żołnierza wraz z innymi członkami Rady Państwa, w południe powitanie na lotnisku prezydenta Ho Chi Minha. Był rząd, korpus dyplomatyczny, cała góra partyjna z Gomułką na czele. Gomułka przywitał się ze mną serdecznie, mówił, że słyszał o moim wypadku samochodowym, co go bardzo zmartwiło. Dopytywał się o szczegóły, których słuchał z wielką uwagą. Później rozmawialiśmy o gościu, na którego czekamy. Od Gomułki dowiedziałem się, że w Wietnamie jest wielka klęska powodzi na ogromną skalę i że jest to ich nieszczęściem narodowym.
Kilka miłych słów powiedział mi także Cyrankiewicz, żartując, że doszły go słuchy, iż pobiłem się z Piaseckim, dlatego noszę rękę na temblaku.
Po chwili nadleciał samolot, z którego wysiadł Ho Chi Minh, miły, szczupły, z długą, bardzo rzadką siwą brodą. Ubrany jak Mao Tse-tung, jak u nas Drobner — w kurtce zapiętej pod szyją. Ho Chi Minh ucałował się z Zawadzkim, a później przeszedł przed kompanią honorową wojska. Dalej już była prezentacja — najpierw Rada Państwa, następnie rząd i korpus dyplomatyczny. Były dwie mowy przed mikrofonem: Zawadzkiego i Ho Chi Minha. Obie dosyć drętwe.
Warszawa, 21 lipca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po południu wyjazd do Częstochowy. Przyjechaliśmy wieczorem na otwarcie uroczystości ku czci Matki Boskiej Częstochowskiej. Po raz pierwszy brałem udział w tak masowej pielgrzymce. Ze szczytu Jasnej Góry widok imponujący na olbrzymie tłumy, które zajęły plac przed klasztorem. Obliczano na pół miliona pielgrzymów. Śpiew rytmiczny i melodyjny, łatwo był podchwytywany przez tłumy. Wieczór był pogodny, migocące w dole światła świec podnosiły nastrój. Procesję przy udziale około dwu tysięcy duchowieństwa prowadził biskup Zakrzewski, mszę świętą odprawiał biskup Niemira.
Pieśni pielgrzymów trwały do późnej nocy. Szczyt Jasnej Góry płonął od ogni. Nastrój poważny, religijny. Mieszkałem w celi klasztornej i długo nie mogłem zasnąć.
Częstochowa, 25 sierpnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po południu nadzwyczajne ogólne zebranie w Związku Literatów. Przewodniczył Andrzejewski, który bardzo taktownie nawoływał do spokoju i odpowiedzialności. W imieniu komisji zdawał sprawę z represji cenzury wobec czasopism i utworów literackich Ryszard Matuszewski. W dyskusji wyrażano protest przeciwko zamknięciu tygodnika „Po Prostu”. Uchwalono w tym względzie odpowiednią rezolucję, którą przesłać ma biuro do Komitetu Centralnego partii i do redakcji pism. Ponieważ nazajutrz ma się odbywać konferencja redaktorów pism z Gomułką, proszono Broszkiewicza, który ma uczestniczyć w tej konferencji, aby odczytał uchwałę protestującą przeciwko zamknięciu „Po Prostu”. Wybrano także delegację, która ma się udać do premiera i do Gomułki, aby przedstawić postulaty w związku z represjami cenzury. Uchwalono też odpowiednie materiały przesłać do Komisji Kultury i Sztuki w sejmie — za moim pośrednictwem.
Zebranie odbywało się w napiętej atmosferze, w czasie nowych manifestacji młodzieży na mieście.
Warszawa, 4 października
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Interwencje i przyjęcia w Radzie Państwa. Stomma przywiózł katastroficzne wiadomości, że „Tygodnik” jest szykanowany przez władze. Odbywa się tam kontrola skarbowa, która szuka jakichś ukrytych funduszy. Pracownicy „Tygodnika” zostali wyeksmitowani z mieszkań, nowo nabytych. Odmówiono im też prawa zameldowania. Cenzura skonfiskowała pół numeru, w tym artykuł Kisielewskiego. Kisielewski zagroził wycofaniem się z sejmu, co oznaczałoby kryzys w „Znaku”. Oto obraz sytuacji i „lojalnej” współpracy rządu z naszą grupą.
Czekaliśmy przez cały dzień na rozmowę z Cyrankiewiczem, której nie mogliśmy się doczekać, mimo że sam wyznaczył nam termin na ten dzień.
Warszawa, 7 lutego
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Pierwszy numer „Więzi” dociera do coraz szerszych kręgów odbiorców i wszędzie budzi sensację. Prawie wszystkie głosy, jakie do nas dochodzą, są pozytywne. Na czele entuzjastyczny wręcz głos Jerzego Zawieyskiego, który przyszedł do redakcji, by nam pogratulować. Podobnie sporo głosów z Klubu, choć „dialogowcy” nie mogą się pozbyć zawiści.
Warszawa, 23 lutego
Janusz Zabłocki, Dzienniki 1956–1965, Warszawa 2008.
Udział w składaniu wieńców przy Pomniku Żołnierzy Radzieckich. Widziałem z bliska Woroszyłowa i całą delegację radziecką. Woroszyłow stary, ma lat 77 — i głuchy. Ale rusza się żwawo. Po złożeniu wieńca biegł, by obejrzeć pomnik, za nim sunęła cała delegacja. Wszystkiego był ciekaw. Rozmawiał też z ludźmi i oczywiście nie pominął dzieci, jak przystało na wysokiego dygnitarza. Mają z nim kłopot nasi, bo wywraca nieraz ustalony porządek. Wstaje skoro świt i już o 5.00 z rana spaceruje po Warszawie, po pustych ulicach. Zostaje jeszcze aż tydzień w Warszawie.
Warszawa, 21 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
W roku ubiegłym tego dnia wylatywałem do Paryża. Dziś brałem udział w uroczystościach 1 Maja, zajmując miejsce na trybunie honorowej. Przed rozpoczęciem uroczystości chwila rozmowy z Gomułką, który był w dobrym usposobieniu i żartował na temat mojego beretu. Ktoś zauważył, że wyglądam jak ambasador ze zgniłego Zachodu.
W toku rozmowy Gomułka wyraził się niechętnie o wystawie projektów na pomnik powstańca. Stąd zeszła rozmowa na sztukę nowoczesną. Usiłowałem przekonać Gomułkę i osoby biorące udział w rozmowie (Wycech, Albrecht, Podedworny), że sztuka nowoczesna ma sens, chociaż nie jest komunikatywna. Nadszedł później Zawadzki, który nawiązał do mojego wstrzymania się od głosu w sprawie zwolnienia Kuryluka. Powiedział, że Kuryluk został zwolniony, ponieważ cały resort kultury jest w stanie rozkładu. Później weszliśmy na trybunę.
Gomułka wygłosił przemówienie, które mną wstrząsnęło. Znów poruszył temat wojny i groźby prób z bronią atomową. W mowie Gomułki były akcenty prawdziwej rozpaczy. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Tym razem, wydaje mi się, nie są to propagandowe nastroje przed konferencją na najwyższym szczeblu. Technika zapanowała nad ludźmi. Najmniejszy błąd może sprowadzić nieszczęście. Samoloty amerykańskie bez przerwy lecą w kierunku granic Związku Radzieckiego z bronią wodorową na pokładach. Są one odwoływane tuż przed granicą. Ale gdy zawiedzie jakieś ogniwo techniczne i samoloty nie dolecą do punktów przeznaczenia ze zrzutem bomb? Albo jeśli coś w drodze się im stanie? Już dwukrotnie samoloty amerykańskie gubiły głowice wodorowe.
Warszawa, 1 maja
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po południu zebranie Koła Posłów „Znak” w sprawach ustalenia metod pracy politycznej w związku ze zmianami, jakie zachodzą w stosunkach wewnętrznych Polski. Referat zasadniczy wygłosił Stomma. Wszyscy byli zgodni co do tego, że recesja jest niewątpliwa. Wygłosiłem pogląd, że mimo wszystko musimy popierać Gomułkę, aż do końca, to znaczy do jakiejś wyraźnej zmiany jego polityki i podporządkowania się stalinistom i Związkowi Radzieckiemu. Wyrażałem nadzieję, że Gomułka broni się heroicznie i że należy przeczekać kryzys, jaki w tej chwili obserwujemy.
Warszawa, 17 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Po wyjściu z teatru wstrząsająca wiadomość z Węgier: Imre Nagy, wódz powstania z października 1956 roku — został rozstrzelany, o czym donosi komunikat, utrzymany w drętwej, plugawej mowie. Jest to akt Sowietów — i ta zbrodnia przechodzi wszelkie wyobrażenie. Moralnie — jest to ohyda, zbrodnia i mord! Nie można znaleźć słowa na określenie wstrząsu i oburzenia. Naturalnie — ten strzał z wielkiej armaty jest wymierzony w Gomułkę i w Tito. Wyobraź sobie ten dzień i tę noc Gomułki. Pogłoski mówią, że jest wielki nacisk na Gomułkę, aby przeprowadził kolektywizację wsi i wziął silniejszy kurs w stosunku do opozycji rewizjonistycznej. Na razie prasa podała tylko ten zwięzły komunikat, nic więcej.
Nie ma człowieka, niezależnie od poglądów, który nie byłby oburzony na to nowe dzieło Sowietów!
Warszawa, 17 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Ciągle pod wrażeniem rozstrzelania Imre Nagya. Komentarze są różnorodne. Niektórzy, jak Eligiusz Lasota, twierdzą, że ta rzecz jest wymierzona w Chruszczowa i że Chruszczow niedługo padnie. Inni twierdzą, że Chruszczow kazał zamordować Węgrów na żądanie Chin i że kraje socjalistyczne mają teraz kroczyć „chińską drogą do socjalizmu”. Wszystko to obrzydliwe, wręcz wstrętne.
Warszawa, 18 czerwca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, Warszawa 2010.
Z powodu święta 22 lipca składanie wieńców przed mauzoleum żołnierzy radzieckich na Pradze i na Okęciu. „A dlaczego nie składa się wieńców na Grobie Nieznanego Żołnierza?” — zapytałem dyrektora Regulskiego z kancelarii Rady Państwa. „Nie ma takiego zwyczaju” — odpowiedział, a ktoś dorzucił: „Jeszcze nie w tym roku”.
Byłem oburzony, ale tak wygląda nasza rzeczywistość.
Warszawa, 21 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Dzienniki przyniosły mowę Gomułki na XII Plenum, w której zaatakował inteligencję twórczą: literatów, artystów, profesorów i jeszcze raz rozprawiał się z rewizjonistami i dogmatykami. Mówił, że czad rewizjonizmu roznosi się wszędzie, idzie z przedstawień teatralnych, z seansów filmowych, z katedr uniwersyteckich, z książek i prasy. W swej długiej mowie poruszył Gomułka sprawę zjazdu i jednolitości partii, która jest jednolita, przygotowana do tego, by zorganizować zjazd. Kwestie ekonomiczne kraju w mowie Gomułki wypadły nieomal tak, jakby wszelkie trudności już zostały usunięte.
Mowa Gomułki bardzo mnie zaniepokoiła nowymi akcentami walki z inteligencją. Gomułka walczy ze wszystkimi: i z odłamami w partii, z inteligencją, z chłopami, i oczywiście z Kościołem, nie mówiąc już o sloganach, w których są groźby pod adresem imperialistów. Taka okrągła negacja prowadzi do nihilizmu. Uwielbienie dla socjalizmu i marksizmu-leninizmu traci wszelki sens. Są to puste deklamacje. Gomułka dał się uwikłać w jakąś absolutną wrogość do wszystkiego, co jest w naszym kraju. Istnieje teza, że to Związek Radziecki pcha go do tego szaleństwa, aby go skompromitować w oczach całego społeczeństwa. A może są to tylko gesty puste i bez znaczenia czynione dla opinii w Sowietach? Jeżeli tak jest, to także niebezpieczne. Uzyska się w ten sposób pokój z Sowietami i wznieci się wojnę we własnym społeczeństwie. Oto obraz tragicznej sytuacji w naszym kraju.
Warszawa, 17 października
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Posiedzenie Rady Państwa, jedno z najbardziej przykrych, wręcz dramatycznych. Gomułka irytował się i krzyczał. Używał takich słów, jak „do cholery”. Chodziło najpierw o ratyfikację konwencji międzynarodowej, dotyczącej statystyki płac robotników. Nie tylko ostro wypowiedział się przeciw tej konwencji, ale napadł na Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które w komentarzu, uzasadniającym ratyfikację konwencji, użyło zwrotu: „będzie to dowodem jawności naszego życia społecznego”. Gomułka krzyczał: „Czy u nas jest tajność życia społecznego? Czy ministerstwo zwariowało?”
Odczułem najwyższą przykrość ze względu na przedstawicieli Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej. Nikt nie ośmielił się powiedzieć słowa, atmosfera jak w szkole podczas rugania srogiego nauczyciela.
Druga sprawa wywołała jeszcze większą napaść Gomułki. Chodziło o sądownictwo. Gomułka unosił się gniewem na wyroki sądowe, które są zbyt łagodne i na aparat sędziowski, składający się w przeważającej części z bezpartyjnych. Nie ma sądów niezawisłych, wszędzie na świecie sądownictwo jest polityczne. Trzeba usunąć bezpartyjnych, bo to jest państwo w państwie, bo oni robią swoją politykę.
Na uwagę ministra Rybickiego, że kadry sędziowskie są w stadium organizacji, że nie zgłaszają się ludzie partyjni, Gomułka zawołał: „Wziąć doświadczonych ludzi z partii!”. Minister Rybicki poinformował spokojnie, że sędziowie są źle płatni i nie ma sposobu zachęcić do tej pracy ludzi z kwalifikacjami ideowymi i fachowymi. Przedstawił i taką sprawę, że zarządzenie Ministerstwa Sprawiedliwości zabraniające sędziom przyjmowania posad radców prawnych — praktycznie jest niewykonywane, bo olbrzymi procent sędziów nadal pełni funkcje radców prawnych.
Gomułka przytoczył przykłady łagodnych wyroków na łapowników i złodziei i o tym mówił w słowach bardzo ostrych. Zawadzki przytoczył jakiś artykuł w „Odrze” sędziego (nazwiska zapomniałem), który pisał o minionym okresie i o fasadowości. Te przymiotniki były ironicznie skomentowane.
Posiedzenie było bardzo przykre, w atmosferze nie do zniesienia. Wyniosłem przekonanie, że pomiędzy postulatami partii i rządu a życiem istnieje przepaść nie do przebycia. Partia swoje, życie swoje.
Warszawa, 20 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Wielka sensacja polityczna: Związek Radziecki wysłał notę do państw zachodnich, w której proponuje uczynienie z Berlina Zachodniego Wolnego Miasta. Nota jest rodzajem ultimatum, bo określa czas pertraktacji w tej sprawie na sześć miesięcy. Wywołało to w opinii ogromne poruszenie. Zdaje się, że Związkowi Radzieckiemu idzie także o to, by z powodu Berlina mogła być zwołana konferencja na najwyższym szczeblu.
Prawnicy zwracają uwagę, że wymówienie przez Związek Radziecki układu poczdamskiego oznacza także, że wycofany jest układ, dotyczący naszych granic na zachodzie. I to budzi największy niepokój.
Warszawa, 28 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Otwarcie zjazdu, którego dokonał Fiedin. Pojawił się Chruszczow, Mikojan, przedstawiciele partii i rządu. Oklaski długotrwałe. Wybory prezydium, sekretariatu i różnych komisji. Trwało to około godziny. Później zabrał głos Surkow, sekretarz generalny związku. Krzyczał 2 godziny i 45 minut. Po raz pierwszy słyszałem rzeczy tak krańcowo stawiane, tak ostateczne. Doznałem czegoś w rodzaju szoku. W przemówieniu znalazły się ostre akcenty przeciw Pasternakowi, co wszyscy uznaliśmy za niepotrzebne. Mowa Surkowa zawierała też akcenty polemiczne z pisarzami Zachodu. Realizm socjalistyczny został sformułowany jako jedyna metoda twórcza pisarzy w ustroju socjalistycznym.
Po południu między innymi przemawiał Chińczyk Mao Dun, wybitny pisarz, który poparł Surkowa. Według Mao Dun rewizjonistyczna zaraza idzie z Jugosławii.
Moskwa, 18 maja
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Piętnastolecie Polski Ludowej. Z rana defilada. Trudno mi ją opisać. Oryginalnością i nowością tej defilady było to, że włączono elementy estetyczno-sportowe, więc tańce ludowe, pokazy gimnastyczne, akrobatykę. Z wojskowych rzeczy największe wrażenie wywarły przeloty samolotów, które się układały w formy rombów. Był to bardzo trudny wyczyn sportowo-wojskowy osiągnięty z pełnym sukcesem.
Ale największe wrażenie, wręcz wzruszające i niezapomniane, czyniły przemarsze młodzieży sportowej. Niektóre grupy dawały przed trybuną pokazy swej sprawności, niektóre wyrzucały balony, piłki, kwiaty, różnokolorowe koła. W defiladzie sportowej brało udział 15 tysięcy młodzieży. Wśród licznych grup każda była ubrana inaczej. Wzruszała młodość i uroda sportowej młodzieży, jej radosny nastrój, wdzięk. Nie można się było napatrzeć.
Ta defilada to dla mnie wielkie przeżycie.
Na centralnej trybunie obok Władysława Gomułki stał Chruszczow w otoczeniu członków Biura Politycznego i delegacji radzieckiej. Na jego cześć często wznoszono okrzyki. Widziałem też rozpromieniony uśmiech Gomułki, jego ożywienie i zadowolenie.
Warszawa, 22 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Z balkonu mieszkania Mazowieckiego, który mieszka naprzeciw kościoła św. Augustyna, obserwowałem „cud”. Tego dnia z rana zamalowano czarną farbą świecący się szczyt wieży. Tymczasem wieża świeciła. Zwłaszcza mocno świeciła kopuła i konstrukcja poniżej. Reszta wieży ciemna. Oglądałem to zjawisko trzy razy. Jestem pokonany w swym sceptycyzmie. Niezależnie od przekonania, czy to jest cud, czy nie — nie można zrozumieć, dlaczego szczyt wieży jest jasny, mimo zamalowania go czarną farbą i to już po raz trzeci.
Z prowincji przyjeżdżają tłumy, śpiewają, zachowują się poprawnie. Milicja pilnuje porządku i niczemu nie przeszkadza. Sami milicjanci, którzy tu od tygodni sprawują służbę, są zdziwieni tym fenomenem. Spodziewano się wczoraj po zamalowaniu szczytu wieży, że „cudu” już nie będzie. Tymczasem...
Warszawa, 27 października
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Po południu zebranie zarządu związku z przedstawicielami partii. Tego typu zebrania i rozmowy to cała niemiła historia, która kryje zamiar opanowania związku przez partię. Słonimski z wielką odwagą broni ostatnich bastionów demokracji i wolności. My, którzy jesteśmy z nim, mamy pełną świadomość, że musimy ulec dla materialnego dobra pisarzy. Na tym zebraniu omawialiśmy personalia, więc osobę przewodniczącego zjazdu (Jasienica), skład prezydium oraz skład poszczególnych komisji. Żegnaliśmy się po tym zebraniu z niejaką melancholią. Trzy lata trudnej pracy i trudnej walki. Dziś ustępujemy pod presją ekonomiczną. Ale moralne zwycięstwo jest przy nas.
Warszawa, 2 grudnia
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Otwarcie zjazdu Związku Literatów, które odbyło się w Stowarzyszeniu Techników przy ulicy Czackiego, tam, gdzie trzy lata temu. Lecz ile się zmieniło od tego czasu! Ile upadło nadziei! Pojawienie się Słonimskiego, który otwierał zjazd, zostało przyjęte długotrwałymi oklaskami. Później lała się drętwa mowa z ust wicepremiera Jaroszewicza, później były wybory do różnych komisji, później sprawozdanie zarządu. Jako uzupełnienie do sprawozdania zabrał głos Maliniak, który rozwijał tezę uniezależnienia się związku od dotacji państwowych, co zostało z aplauzem przyjęte przez salę.
Drugie uzupełnienie do sprawozdania zarządu wygłosiła Anna Kowalska. Było to arcydzieło dowcipu i ciętej ironii pod adresem rządu. Chodziło o sprawy wydawnicze. W przemówieniu Anny Kowalskiej były takie oto dowcipne powiedzonka: „Każdy dobry rząd winien się starać o to, aby pomagać obywatelom, by byli uczciwi”. I drugie: „Jestem zwolenniczką świadomego macierzyństwa, ale nie w odniesieniu do literatury”. Przemówienie Anny Kowalskiej było często przerywane oklaskami. Liderzy partyjni byli, zdaje się, bardzo niezadowoleni.
Po południu trwający długie dwie godziny referat Żółkiewskiego, w którym główną tezą była obrona realizmu socjalistycznego.
Warszawa, 3 grudnia
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Jak i wczoraj Zawieyski wstępuje po nas i jedziemy z nim na Zjazd (odbywa się w gmachu NOT na Czackiego, jak i pamiętny październikowy).
Dyskusja nad referatem Żółkiewskiego – a właściwie nad wszystkim. Przed południem b. dobre przemówienie Voglera (z Krakowa) i olśniewająco dowcipne Kisielewskiego, zakończone wnioskiem: „Oddać zarząd Związku marksistom i niech im Pan Bóg da, żeby sobie z tym poradzili”.
Słonimski bardzo zirytowany tym jego zakończeniem, twierdzi, że to defetyzm i że nie należy rezygnować, skoro z nastrojów Zjazdu widać, że bezpartyjni osiągną większość w zarządzie.
Wbrew chęci usiłuję przychylić się do jego zdania. Okazał tyle charakteru i męstwa, wycierpiał tyle szykan zakończonych skandalem skonfiskowania jego książki (dwa tomy przedwojennych recenzji teatralnych), że trudno go opuścić w tych opresjach. Ale jestem bardzo perplexe.
Warszawa, 4 grudnia
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 3, 1955–959; wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Warszawa 1996.
Po południu na filmie Andrzeja Munka Zezowate szczęście. Władze zabroniły wyświetlania tego filmu. Nie wiedziałem, jaki jest powód tego „zakazu”, bo w filmie nie ma rzeczy drastycznych ani antypaństwowych. Munk wyjaśnił, że idzie o pewne sceny, które dzieją się w ubikacji. Idzie tam o napis antypaństwowy na ścianie. To, że w ubikacji i to, że napis jest antypaństwowy, stanowi powód zakazu wyświetlania filmu.
Pod względem reżyserskim film jest znakomity, jeden z najlepszych polskich filmów.
Warszawa, 5 marca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Wczesnym rankiem wyjazd z Marie-Thére`se Liebard i z Jean-Pierrem Chavinem do Grunwaldu na uroczystości 550-lecia bitwy z Krzyżakami. Uroczystość wypadła drętwo i blado. Zwieziono 30 tysięcy młodzieży, ogółem było nie więcej niż 40 tysięcy.
Na polach zbudowano pomnik, który trochę może przypominać Światowida. Program uroczystości wypełniły cztery przemówienia: Zawadzkiego, Gomułki i przedstawicieli delegacji radzieckiej i czeskiej. Przemówienia były drętwe i sloganowe. Najgorzej wypadło ślubowanie młodzieży. Tekst drętwy, a powtarzanie formuł nie było w ogóle słyszane. Nie udał się też zbiorowy śpiew młodzieży. Na zakończenie pokazywano akrobatyczne popisy lotników. Była w tym duża pomysłowość, zręczność i odwaga.
Grunwald, 17 lipca
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Cały dzień w wagonie sypialnym. Deszcz, zimno.
Przejeżdżaliśmy przez Czechosłowację. Na budynkach rządowych gwiazdy, czerwone sztandary, slogany wypisane na transparentach. Granica polska od razu wprowadza w inny klimat. Napis: „Witamy serdecznie na ziemi polskiej” — wywołuje wzruszenie. Pociąg inaczej idzie, prawdziwie po europejsku. Wagon restauracyjny olśniewa nowoczesnością i czystością. Nocą już dojechaliśmy do Warszawy. Z radością znalazłem się w domu po pięciu tygodniach nieobecności.
Warszawa, 1 października
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Połączone posiedzenie dwu sejmowych komisji: Komisji Kultury i Sztuki oraz Komisji Oświaty i Nauki. Tematem obrad było sprawozdanie podkomisji, dotyczące prac kulturalno-oświatowych takich instytucji, jak świetlice, domy kultury, domy ludowe.
Kisielewski w dyskusji stwierdził paradoksalnie, że u nas jest kultura elitarna, a w krajach kapitalistycznych kultura mas. Domagał się nowych i bardziej nowoczesnych metod pracy kulturalnej. Replikował na to Kruczkowski, który rozróżnił kulturę mas, jak to jest w Ameryce, od kultury masowej, jak to jest u nas. Tam inspiracją działań kulturalnych jest komercjalizm, u nas dążenia, by masom udostępnić najwyższe dobra kultury.
Zabrałem i ja głos, domagając się odświeżenia form pracy kulturalnej, w czym poparłem Kisielewskiego. Zwróciłem też uwagę na dobór odpowiednich, fachowo przygotowanych ludzi. Na koniec powiedziałem parę sceptycznych uwag na temat regresji kultury, mimo ogromnego zasięgu działań kulturalnych.
Warszawa, 9 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Z rana wyjazd do Lublina na inaugurację KUL-u. W kościele nieudane, nudne i znów obsesyjne (dzieci) kazanie ks. Prymasa. W auli świetne przemówienie księdza rektora, który określił rolę i zadanie KUL-u w polityce kulturalnej Polski Ludowej.
Pod koniec uroczystości przemawiał ks. Prymas, tym razem doskonale, który między innymi powiedział, że istnienie KUL-u jest dowodem bogactwa kulturalnego kraju i dowodem wolności.
Lublin, 13 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Od początku posiedzenia poruszenie wśród posłów w związku z tą ustawą. Loga-Sowiński rozmawiał ze mną dwukrotnie, przedstawiając rzecz w ten sposób, iż głosowanie przeciw ustawie ma charakter wybitnie polityczny i oznacza ze strony „Znaku” walkę na całego. Przestrze¬gał on przed konsekwencjami i radził zastanowić się i raczej wstrzymać się od głosowania.
W kuluarach zastępca Kliszki, Pszczółkowski, wraz z Baranowskim zatrzymali Stommę i mnie, w podobny sposób przedstawiając stanowisko partii. Zwołaliśmy zebranie naszych posłów, przedstawiając im sugestie partii, zespół początkowo odmówił zmiany swego stanowiska. Po przerwie, przed rozpoczęciem popołudniowej sesji, w głosowaniu większość wypowiedziała się za wstrzymaniem się od głosowania.
Tymczasem 15 minut później dowiedziałem się w kuluarach od posłów z PZPR, że jednak głosujemy przeciw ustawie. Wywołałem z sali Stommę, który wobec Pszczółkowskiego i Baranowskiego przedstawił swoje stanowisko sprzed kilku godzin. To samo oświadczył w rozmowie z Logą-Sowińskim. Byłem zbulwersowany nagłą zmianą stanowiska Stommy i „Znaku”, tym zwłaszcza, że o tej zmianie nie dowiedziałem się wprost. Głosowałem przeciw ustawie tak jak i inni, będąc przekonanym, że jest to jedynie manifestacja i że ten nierozważny krok polityczny przyniesie na pewno dalsze szkody Kościołowi.
Elastyczność intelektualna Stommy, delikatnie mówiąc, wzbudziła moje zdumienie. Zdolność równie sugestywnego argumentowania „za”, co i „przeciw” — jest dla mnie niepokojąca.
Warszawa, 16 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.
Nie mogę przeboleć, że młodzież została do głębi obrażona. I ja z nią. Ja, do cholery!, członek Rady Państwa! Czy mam ustąpić? Ktoś mi powiedział, że to nie ja powinienem ustąpić. I miał rację! Ale coś muszę zrobić, bo inaczej zginę moralnie. Jutro z rana jest zebranie Koła Posłów „Znak”. Musimy zająć jakieś stanowisko. To jest konieczne
Warszawa, 10 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Do głębi przejęci wypadkami w dniach 8 i 9 marca 1968 na Uniwersytecie Warszawskim i Politechnice, w trosce o spokój w naszym kraju w skomplikowanej sytuacji międzynarodowej oraz w trosce o właściwą atmosferę dla wychowania i kształcenia młodzieży, na podstawie art. 22 Konstytucji PRL i art. 70 i 71 Regulaminu Sejmu PRL, zapytujemy:
1) Co zamierza Rząd uczynić, aby powściągnąć brutalną akcję milicji i ORMO wobec młodzieży akademickiej i ustalić odpowiedzialność za brutalne potraktowanie tej młodzieży?
2) Co zamierza Rząd uczynić, aby merytorycznie odpowiedzieć młodzieży na stawiane przez nią palące pytania, które nurtują także szeroką opinię społeczną, a dotyczą demokratycznych swobód obywatelskich i polityki kulturalnej Rządu?
Uzasadnienie:
Do wystąpień młodzieży studiującej w Warszawie doszło wskutek pewnych wyrazistych błędów czynników rządowych w dziedzinie polityki kulturalnej. Zdjęcie Dziadów z programu teatralnego zostało także odczute przez młodzież jako bolesna i drastyczna ingerencja, zagrażająca swobodzie życia kulturalnego i uwłaczająca narodowym tradycjom.
Uważamy również, że w piątek 8 marca można było zapobiec zajściom na Uniwersytecie Warszawskim. W trakcie wiecu wjechały na teren uniwersytetu autokary z ORMO, co niesłychanie zaogniło sytuację. W dniach 8 i 9 marca manifestująca młodzież była bita niesłychanie brutalnie, częstokroć w sposób zagrażający życiu. Widziano szereg przypadków znęcania się nad młodzieżą, w tym nad kobietami.
Wszystko to rozjątrzyło niesłychanie społeczeństwo.
Zwracamy się do Obywatela Premiera, aby Rząd podjął kroki zmierzające do politycznego rozładowania sytuacji. Wymaga to zaprzestania brutalnej akcji milicji. Nie należy wszystkich, którzy widząc te brutalne akty, protestują przeciw nim, traktować jako wrogów ustroju. Ani młodzież, ani całe społeczeństwo nie dało w tych wypadkachwyrazu swej wrogiej postawie wobec socjalizmu. Nieodpowiedzialne okrzyki, jakie również się zdarzyły, spowodowane zostały postępowaniem ORMO i milicji i nie mogą stanowić miary dla obecnej postawy młodzieży. Wyrażamy także nasze zaniepokojenie pojawianiem się tego rodzaju interpretacji prasowych, które jeszcze bardziej zaogniają sytuację.
Nie jest wyjściem zdławienie manifestacji, ale wyjściem jest nieutracenie możliwości rozmawiania ze społeczeństwem. Apelujemy o ten kierunek rozwiązań.
Konstanty Łubieński, Tadeusz Mazowiecki, Stanisław Stomma, Janusz Zabłocki, Jerzy Zawieyski
Warszawa, 11 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Po południu byłem na zebraniu Pen Clubu. Podjęta została na zarządzie uchwała protestująca przeciw stosowaniu brutalnych aktów przemocy wobec studentów. Uchwałę tę odczytał w swoim sprawozdaniu Jan Parandowski. Zebranie miało charakter uroczysty. Odczytano bardzo piękną Kartę Pen Clubów. Nad stołem prezydialnym umieszczono portret Żeromskiego, założyciela polskiego Pen Clubu.
Warszawa, 11 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
W prasie napaść na Kisielewskiego, [Pawła] Jasienicę i [Antoniego] Słonimskiego. Mieliśmy zebranie Koła Posłów „Znak”, omawialiśmy groźną, terrorystyczną akcję władz wobec środowisk twórczych i wobec młodzieży. Dziś przez cały dzień na uczelniach dyskusje z dziekanem i profesorami. Młodzież przez ostatnie wypadki wybitnie opozycyjna, co jest dziełem fatalnej polityki władz. Stomma w imieniu „Znaku” ma napisać do generalnego prokuratora w sprawie pobicia Kisielewskiego. Nastrój podniecenia i ciszy przed nową burzą.
Warszawa, 14 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Dziś bomba: przemówienie [I sekretarza KW PZPR w Katowicach Edwarda] Gierka, równie kłamliwe i drętwe jak Kępy. Tyle że są akcenty progomułkowskie, „my z partią i z towarzyszem Wiesławem”. Czyli zwycięża terror i trzeba było przemówienia Gierka, aby połamał wszelkie przewidywania, że ma on inne stanowisko wobec wydarzeń niż Gomułka.
Warszawa, 15 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
O godzinie 18.00 w klubie przy telewizorze dla wysłuchania mowy Gomułki. Była to chwila historyczna. Na tę mowę czekała cała Polska. Przed godziną 18.00 w Sali Kongresowej zebrał się aktyw partyjny. Owacja dla Gomułki trwała chyba z kwadrans. [...]
Chyba trzy czwarte mowy poświęcił Gomułka wyjaśnianiu, dlaczego Dziady zostały zdjęte z afisza, następnie zaatakował brutalnie oddział warszawski Związku Literatów i zwłaszcza personalnie Kisielewskiego, Jasienicę, Słonimskiego. Związek Literatów oraz wymienieni pisarze to według Gomułki inspiratorzy zajść w Warszawie. Atak na Kisiela był rodzajem wiecowej pyskówki, za to atak na Jasienicę czymś potwornym, ponieważ wywlókł bardzo dramatyczne akowskie sprawy Jasienicy sprzed 23 lat. O Słonimskim powiedział, że nie czuje się on Polakiem, na dowód czego przytoczył bardzo piękne wyznanie Słonimskiego drukowane w „Wiadomościach Literackich” 46 lat temu. Atak na profesorów godził także w młodzież.
Najważniejsze jednak stało się, w momencie kiedy Gomułka poruszał sprawę syjonistów i Żydów. Cała sala wyła: „Do Izraela, do Dajana!”. Nastrój antysemicki był nie do zniesienia. Tymczasem Gomułka zaczął wyjaśniać, co to jest syjonizm i odcinał się od antysemityzmu. Sala wtedy zawyła: „Gierek, Gierek!”. Był to szok dla telewidzów i zapewne dla Gomułki. Widać, że Gomułka nie spodziewał się tak żywiołowej przeciwko niemu reakcji. Im dalej Gomułka brnął w obronie Żydów przed antysemityzmem, tym większe były okrzyki na cześć Gierka, który w swym katowickim przemówieniu powiedział ostateczne, najwulgarniejsze slogany antyżydowskie i antyinteligenckie. Deeskalacja braw dla Gomułki była aż nadto wymowna. I o dziwo! Gomułka nie poruszył sprawy Zambrowskiego, [Stefana] Staszewskiego i innych Żydów. Co też było wielkim rozczarowaniem dla sali. Gomułka obiecał przywrócić Dziady, obiecał młodzieży we właściwym czasie rozważyć te postulaty, które uzna za słuszne. Pozdrowił na koniec klasę robotniczą, zapomniawszy o chłopach, no i pozdrowił milicję. Więc kozłem ofiarnym stał się Związek Literatów, profesorowie, inteligencja. Efekt polityczny jest taki, że nie zjednał sobie aktywistów partyjnych, obraził środowiska twórcze i naukowe, zraził w ogóle całe społeczeństwo. Wystąpienie Gomułki świadczy też o walkach i tarciach wewnątrz partii. Widocznie partia przeraziła się antysemityzmu i swojej obłąkańczej propagandy w rodzaju Gierka, Kępy i innych sekretarzy wojewódzkich, którzy grali na nucie antysyjonistycznej.
Warszawa, 19 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Rektor Politechniki zagroził w komunikacie prasowym, że jeżeli studenci nie zaprzestaną strajku, uczelnia będzie zamknięta i ogłoszone zostaną nowe wpisy na wszystkich wydziałach i na wszystkich latach. O godzinie czwartej nad ranem studenci opuścili Politechnikę, ponieważ solidarność zaczęła się łamać. Tak więc 15-dniowa rewolucja młodzieży, aczkolwiek poniosła klęskę, odniosła także swoje moralne zwycięstwo.
Warszawa, 23 marca
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Wieczorem odbywał się Konwent Seniorów, na którym był [Stanisław] Stomma. Czekałem na niego z [Jerzym] Turowiczem w jego domu. Przyniósł wiadomości sensacyjne. [Edward] Ochab na własną prośbę rezygnuje ze stanowiska. Stronnictwa polityczne potępiają Koło „Znak” za interpelację i postanowiły odwołać mnie z Rady Państwa. Exposé premiera ma być w środę rano. Będzie długa dyskusja rozrabiająca nas na szaro.
Warszawa, 8 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Kartki z dziennika 1955–1969, wybór, wstęp i oprac. Jan Z. Brudnicki, Bogusław Wit, Warszawa 1983.
Warszawa. Przemówienie Jerzego Zawieyskiego w związku z dyskusją nad interpelacją Koła Posłów „Znak”
Muszę zacząć od mowy premiera Cyrankiewicza, któremu jestem wdzięczny, że w sposób kulturalny, tak jak to uważał, ocenił naszą interpelację i że nie obraził posłów, którzy tę interpelację podpisali, między innymi nie obraził mnie, najstarszego z Koła Poselskiego „Znak”, pisarza, członka Rady Państwa do tej chwili. Polityka może być traktowana w bardzo różny sposób. Polityka jest także szkołą upokorzenia i tę szkołę upokorzenia Koło Poselskie „Znak” — a ja z nim, z moimi przyjaciółmi — nie raz znosiliśmy.[...]
Ja mówię tutaj osobiście, chociaż w porozumieniu z Kołem Poselskim „Znak” i ta moja mowa jest moją mową osobistą. Ze wszystkich przemówień, jakie tutaj były dotąd wypowiedziane, oceniających interpelację Koła Poselskiego „Znak”, najbardziej mnie zabolała interpretacja, jaką dał pan marszałek Zenon Kliszko, który powiedział między innymi, że ta interpelacja stawia nas poza narodem i że nas izoluje od narodu.[...] Muszę wyznać i adresuję to do pana marszałka Kliszki, że ja ten naród, taki jaki jest, kocham miłością śmiertelną. Wierzę, że dla tego narodu kierownictwo polityczne w osobie Gomułki troszczy się o jasną i wielką dla niego przyszłość. Nie oznacza to wcale według mego przekonania, aby partia nie popełniała błędów. Nie chcę ich wyliczać, bo pozytywy przewyższają wszelki rejestr błędów. [...] Z wielkim moralnym protestem wysłuchałem przemówienia Józefa Ozgi-Michalskiego, a także niektórych innych mówców. Sytuacja, jaka zaszła w marcu — to wielka tragedia narodowa, której nie można zbywać dowcipami. Czy są winni? Jak ich dostrzec? Kogo karać? Może wszyscy jesteśmy winni? Stwierdzenie Ozgi-Michalskiego, że Koło „Znak” jest resztówką reakcji w Sejmie, należy do wątpliwej wartości dowcipów.
[...] Pomawianie mnie, że podpisując interpelację, adresowałem ją do ulicy, do „Wolnej Europy”, do syjonistów, uderza we mnie ciosem bardzo ciężkim. Czy to jest zła wola, dyskredytacja, obraza — nie chcę nikomu przypisywać tych intencji. Może to jest tylko nieopatrzne, w ferworze wypowiedziane sformułowanie, ale oświadczam, że wiele sił, energii, czasu, myśli poświęcałem w ciągu jedenastu lat jako człowiek dobrej woli Polsce Ludowej, socjalistycznej. Wierzę w jej przyszłość, co nie oznacza, abym nie bolał nad błędami, jakie nieraz władza naszego kraju popełnia. Jestem nie tylko posłem, mam zaszczyt być członkiem Rady Państwa PRL, służę Polsce nie tylko działalnością polityczną, ale działalnością literacką. Ostatnie moje książki, to książki o Polsce, książki do dna duszy zaangażowane, wysnute z zamyśleń nad historią przeszłą i teraźniejszą naszego narodu. Jestem złym posłem, bo rzadko odwiedzam swój okręg wyborczy z powodu coraz gorszego stanu zdrowia (głos: To dobrze), ale do swoich wyborców i do całego społeczeństwa odzywam się jako pisarz, jako jeden z twórców kultury narodowej. Jakie jest to moje słowo pisarskie, nie do mnie należy ocena. Boli mnie tylko to, że z autorytatywnych ust usłyszałem, iż jestem w izolacji i poza narodem. To jest zarzut zbyt ciężki, abym mógł przejść nad nim z lekkim sercem.
Ponieważ do tej chwili mam zaszczyt być członkiem Rady Państwa, a tę godność — przyznaną mi przez Sejm PRL — traktowałem jako zobowiązanie patriotyczne i moralne, proszę pana marszałka o to, aby Sejm wyraził wotum zaufania do mnie, a w przeciwnym wypadku — aby mnie zwolnił z zaszczytnego stanowiska członka Rady Państwa.
Warszawa, 10 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
Obrady sejmu to był sabat czarownic. Wszyscy odwoływali się do mojej mowy. Była zorganizowana masowa makabra obelg pod adresem Koła „Znak” i moim. Wystąpienia wojewódzkich sekretarzy partii były czymś tak ohydnym, że na to brak słów. W południe ustaliliśmy, że złożę do marszałka sejmu wniosek o rezygnację z funkcji członka Rady Państwa.
Po zakończeniu sabatu czarownic odbyło się w milczeniu przyjęcie mojej rezygnacji. Potem wybór Spychalskiego na przewodniczącego Rady Państwa, przyjęcie rezygnacji Edwarda Ochaba, któremu pod koniec w jednym zdaniu marszałek [Czesław] Wycech złożył podziękowanie. Cyrankiewicz jeszcze raz wszedł na trybunę i odwołał kilku ministrów ze stanowisk, mianując nowych. Sala przyjęła tę maskaradę w milczeniu. W deszcz i śnieg wyjechałem z sejmu na obiad, już około 16.00. Wielki Czwartek był dla mnie Wielkim Piątkiem. Zarówno tryumfem, dowodem odwagi, jaki złożyłem, ale także przyczyną depresji, bo — do czego ta cała kłamliwa gra prowadzi? Czy partia chce oszukać naród, zwłaszcza młodzież, przerzucając winy na syjonistów i agentury międzynarodowe? Pod koniec zebrania poseł Łubieński powiedział trzy zdania w sposób dramatyczny i patetyczny, że nie będziemy odpowiadać na stawiane nam zarzuty, bo w tej atmosferze brutalnych ataków jest to niemożliwe. Dalej, że książkę, jedyną, jaka się ukazała o pomocy Polaków dla Żydów, wydał „Znak”. Resztę pokrywamy milczeniem. I z tym zszedł z trybuny. Tak się zakończył ten dzień, historyczny dla mnie, kiedy przestałem być członkiem Rady Państwa.
Warszawa, 11 kwietnia
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.
W południe wiec na Uniwersytecie. Na ulicach silne patrole milicji i ORMO. Wrzenie w mieście, bo rozeszły się pogłoski, że jakaś studentka zmarła od pobicia. Atmosfera wrogiego wobec władz napięcia. Po południu, gdy młodzież wychodziła z Uniwersytetu, zaczęły się bójki z milicją i ORMO. Do młodzieży dołączyli się przechodnie, w tym oczywiście różne męty społeczne. Toczyła się formalna bitwa na rondzie przy zbiegu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich. Rzucono petardy, bomby łzawiące. Ludność pobiła ciężko ORMO, zacięta walka toczyła się w wielu punktach miasta.
Warszawa, 11 września
Jerzy Zawieyski, Dzienniki, [cyt. za:] Interpelacja, „Karta”, nr 64, 2010.